Jestem w Porto po zachodzie słońca

 

Jest jeden wspólny, brakujący mianownik moich wszystkich dotychczasowych zdjęć z Portugalii. Jeszcze nigdy nie było nocnych :) Dlatego dzisiaj odwracam wszystko. Nie idziemy nad ocean, nie będziemy podziwiać pełnych światła widoków. Będziemy znad wody wracać. Będzie ciemno. Będziesz tylko Ty.

Klimat

Poniższe zdjęcia pochodzą z paru miesięcy, ale opowiadają pewną spójną historię. Krótką fabułę o kraju, w którym nawet w grudniową noc chodzi się w jesiennym prochowcu. Podczas takiego spaceru ręce są komfortowo chłodne we własnych kieszeniach a myśli próbują dogonić owiewający taflę rzeki wiatr.

(Link do Youtube)

Zachody

Są w Porto długie i piękne.

Jestem na telefonie z rodziną i dowiaduję się, że w Warszawie to już od godziny ciemno. A u mnie się dopiero zaczyna. I cieszę się, bo nawet gdy się już zacznie to i tak cały spektakl potrwa jeszcze chociaż te obowiązkowe kilkadziesiąt minut.

DSC_4297

Końcówce dnia prawie zawsze towarzyszą chmury. Generalnie w Porto często kropi nocami. Poza deszczowo-wiosenną zimą oczywiście – wtedy zwyczajnie leje. Ale przez resztę roku najgorszym co może spotkać wędrującą duszę jest takie o, parę kropel. Nawet nie trzeba specjalnie się ruszać znad rzeki.

DSC_5204

Wybrzeże Portugalii całą swoją nieskończoną linią celuje prosto w zachód, prosto w Ameryką. Gdzieś “za” tym statkiem na horyzoncie jest Nowy Jork. A obok niego Boston. Niby strasznie daleko, ale jak się stoi na takiej plaży i uświadamia sobie, że to nasze zachodzące słońce jest właśnie na samym szczycie manhattańskiego nieba to te wszystkie odległości zaczynają się poważnie zaburzać.

DSC_6217

To ostatnie zdjęcie z plaży, pora się zbierać do domu. Nie tylko dlatego, że nocą wiatry znad wody stają się lodowate. To też, ale ja lubię chłód. Pora się zbierać, bo ocean jest po prostu CZARNY. Nawet jeśli chciałoby się jeszcze chwilę nad nim zostać to – wbrew pozorom – nie jest to przeżycie jakoś specjalnie inspirujące, bo nie widać nawet własnej ręki :)

Dlatego skręcam na pięcie i rozstawiam statyw na moście Arrabida. Stoję plecami do oceanu bo naprawdę, nie widać ani jednego detalu. Ciemność pożera w całości nawet rozświetlające wieczorne niebo statki – pozostają po nich wyłącznie drobne, chwiejące się ogniki.

Patrzę się za to wgłąb kraju (tę białą świątynię na dziesiątej widzieliście na naszym pierwszym spacerze). Samego miasta nie ma jak dostrzec, bo chowa się za zakrętem rzeki. Mam jednak fajny widok na oba nadrzeczne bulwary – lewy (na zdjęciu prawy) od strony Villi, oraz prawy (na zdjęciu lewy), ten ważniejszy, od strony Porto.

To nim będę zaraz szedł z powrotem do domu. Jest bezpieczny i rozświetlony, a spacer nim to czysta przyjemność. Człowiek czuje się trochę jakby go wyjęto z codziennego życia i nie wiadomo jaką magią trafił do obcej krainy. Oświetlana pod wysokim kątem rzeka przy Twoim ramieniu nie ma żadnych detali a domy po lewej ręce śpią.

Zamyślenie gwarantowane :)

Ale! Zanim włączę słuchawki i wyłączę życie to chcę Ci jeszcze pokazać jeden rzut z tego samego miejsca – trochę szerszy niż przed chwilą. Jak się uważnie prześledzi linię horyzontu to w około 1/3 zdjęcia można dostrzec kopułę Kryształowego Pałacu. Byliśmy przy nim podczas spaceru po parkach :)

Widzisz? Ty siedzisz przed monitorem a ja zrobiłem w międzyczasie kilka ładnych kilometrów! Ponte d’Arrabida, ten na którym przed chwilą stałem jest teraz w centrum kadru. Ja stoję po drugiej stronie rzeki, na górnym pokładzie Ponte Luis I (też był w pierwszym spacerze).

Po lewej stronie zdjęcia możesz zobaczyć piwniczki Porto, aktualnie śpiące i bez życia. Po prawej zaś masz Ribeirę, turystyczne i imprezowe centrum miasta. Jeśli nie mówimy o młodym Portoańczyku (oni mają swoje własne ścieżki), to ta osoba prawie na pewno będzie tu :)

A oto i sam most. Jest tak wysoki, że stojąc pośrodku nie widzi się ani jednego detalu na rzece. Ponadto, gdy Porto atakują jesienne mgły (a atakują co roku), to choć całe miasto zostaje oblane gęstym mlekiem, stojąc na górnym pokładzie można ręką wyczuć górną granicę chmur :)

To zdjęcia sprawia, że trochę wolniej mi się oddycha. Wiesz, ja jestem już w Polsce. Stypendium się skończyło, trzeba było wrócić do codzienności. Tylko że ja w Porto zdążyłem zostawić część siebie i teraz się ta część odzywa za każdym razem, gdy widzę dowolne ujęcie tej strony rzeki. Gdybyśmy mieli parę godzin, mógłbym Ci opowiedzieć o ciekawym detalu praktycznie każdego z tych budynków, każdej z tych wież, każdego z tych zaułków.

Ale wszystkie przygody mają swoje rozdziały, a ten zatytułowany “Portugalia” musiałem chwilowo przystopować już parę tygodni temu. To jedno z ostatnich moich zdjęć placu Aliados, głównego punktu miasta, gdzie wszystko się zaczyna i w końcu każdy tam czasem trafia.

Nie przeszkadza mi to jednak. Wiem, że do Porto wrócę. A wspomnienia mam tak piękne i gorące, że będą mi pstrykać tymi niesamowitymi miejscami w sercu (tymi, których na co dzień się nie zauważa) chyba do końca życia.

A tymczasem to tyle. Jest czwartek wieczór a ja właśnie opowiedziałem Ci moje myśli związane z miejscem, w którym poukładałem sobie ambicje i marzenia na kilka ładnych lat do przodu. Mam nadzieję, że Ci się podobało :) Jak masz swoje własne nocne historie to możesz się ze mną nimi podzielić w komentarzach.

Historie po zmierzchu zawsze są dobre.

Aparat

Wszystkie zdjęcia w dzisiejszej notce wykonałem aparatem Nikon D600, szkło Nikkor 24-70 lub Nikkor 50.

Zachody słońca oraz ostatnie zdjęcie robiłem “z ręki”. Aparat jest przepięknie nieczuły na szum i nawet bardzo wysokie ISO nie zostawia po sobie jakoś przesadnie druzgocących strat w jakości. Resztę ujęć złapałem ze statywu, ale i tak jestem pod wrażeniem.

Pod wieloma względami Nikon D600 to pełna klatka stworzona pod zdjęcia nocne. Ma dużo wygodnych trybów pozwalających na zdalne (lub czasowe a nawet seryjne) uruchomienie spustu, jego specyfikacja pozwala zaś na uzyskanie pięknych detali nawet przy teoretycznie upierdliwych nastawach (np. czas powyżej 8 sekund lub właśnie krótki, ale zbity bardzo wysoką czułością). Podziwiam :) I cieszę się, że go na tych nocnych spacerach ze sobą miałem. Byłoby mi przykro, gdybym nie mógł uwiecznić równie niesamowitych widoków.

Keep tight,

Andrzej Tucholski


///

PS: Zbliżają się powoli recenzje obu aparatów. Jeśli macie jakieś pytania to również zapraszam do komentarzy.

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies