Pobiegłem wczoraj do kina na Django. Kupiłem sobie w okolicznej Almie soczek i bułeczkę a film wkręcił mnie tak, że o bułeczce przypomniałem sobie dopiero w drugiej połowie. To, że Django jest super to już pewnie wiecie, znajomi na fejsie nie śpią. Ja mam za to dla Was proste, krótkie wyjaśnienie DLACZEGO jest super :)
UWAGA: notka zawiera szczątkowe spoilery z Bękartów Wojny.
Po pierwsze
Pamiętacie Fight Club? W filmie pojawiały się migawkowo ujęcia, których świadomość nie rejestrowała, ale gdzieś wewnątrz czuło się obrzydzenie.
Po drugie
Pamiętacie Inglorious Basterds? Jeśli się kogoś spyta, jaka jest jego ulubiona scena w tym filmie to prawie na pewno odpowie “ta z włoskim akcentem”, “ta z makijażem”, “ta w kinie”, “ta z tą grą do picia”. Tego typu rzeczy. Niestety prawie nikt nie pamięta innej sceny. Sceny przez którą ten film prawie zupełnie odciął się od tego, czym wydaje się być przez pozostałe 98% fabuły.
Która podobnie niczym te wstawki z Fight Clubu nie pozostaje w pamięci, ale jest też filarem wspomnień.
Oglądajcie uważnie od momentu, w którym pojawiają się napisy z lat 70:
Po trzecie
Quentin Tarantino, jak nic, wreszcie posłuchał moich płynących ciągłym strumieniem rad i doszedł do wniosku: “Hej, ten Andrzej to ma niezły pomysł. Wezmę moją ulubioną stylistykę gore filmów akcji klasy B sprzed trzydziestu, czterdziestu lat; zmiksuję z westernem i puszczę w całości w klimacie tamtego krótkiego skeczu o Hugo Stiglitzu”.
No i w efekcie dostaliśmy coś pomiędzy gore filmem akcji klasy B sprzed trzydziestu, czterdziestu lat, westernem oraz jednym z najbardziej niedocenionych fragmentów Bękartów. Każdą trudniejszą scenę poprzedza coś luźnego lub absurdalnego, wszystkie dylematy zostają ostatecznie doprowadzone do spektakularnych konkluzji.
Napisałbym też, że dodatkowo pewna postać o charakterystycznej narodowości jako jedyna nie jest rasistą, ale nie chcę nic Wam zdradzać, oglądajcie sami!
Podsumowując
Django to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w ostatnich latach. Wygrywa fabułą, grą aktorską, ujęciami, montażem, reżyserią i w zasadzie każdą inną składową udanego kina, jaka tylko może przyjść Ci do głowy. Jest to też, w moim prywatnym rankingu, najlepszy dotychczasowy film Tarantino :)
… a jutro rano osobny wpis o muzyce, więc o niej na razie ani słowa.
Keep tight,
///
PS: Wiem, że wstępnie obiecywałem na dziś pierwsze wrażenia z korzystania ze Spotify, ale niestety Django przystawił mi pistolet do głowy i o, tyle z tych planów wyszło. O wejściu streamingowego giganta na polski rynek poczytacie jakoś w tygodniu :)