Patrzę się w migający laserową zielenią projektor i słyszę, jak moje własne myśli rozchodzą się na dwa autonomiczne torowiska. Jedna trasa nadzoruje to, co mówię na pełnej improwizacji; druga szybko skleja dalszy ciąg wypowiedzi. W ręku trzymam mikrofon a wzrokiem obejmuję blisko 250 osób o sumarycznym zasięgu bijącym w twarz większość polskich mediów drukowanych.
Ale zanim do tego dojdę…
Jesteśmy w autokarze do Wrocławia (tym samym co wczoraj). Wszyscy się bawią, wszyscy coś postują, ktoś ciągle puszcze Call Me Maybe. Gdzieś na wysokości Zgierza podchodzi do mnie Ilona i pyta się, czy nie chciałbym za pięć godzin wystąpić przed salą pełną 250 artystów.
Oryginalny plan imprezy zakładał jej prelekcję jako drugą na liście. Miała poruszyć temat dobrych praktyk pomiędzy blogerami a firmami. Potrzebny temat, to prawda, tyle że już profesjonalnie przygotowany do prezentacji przez pierwszą na liście Martę Soję z Lemon Sky (czasem tak się składa, szczególnie przy otwartych imprezach). Ilona postanowiła zatem wykorzystać okazję na pewien eksperyment. Spiąć dosyć formalny tematycznie początek Pogaduch z bardziej społecznym końcem – poprosić mnie, bym opowiedział w trakcie jej kwadransa o swoim Trendbooku, o tym co on znaczy dla blogosfery i jakie to ma dalsze przełożenie na moje działania.
I oto jestem
Stoję przed 250 odważnymi blogerami, z których każdy może przy pomocy doświadczenia zweryfikować każde moje słowo. Z których większość zna ten biznes tak jak ja, od podszewki, są więc w stanie natychmiast wyłapać każdą ściemę lub zawahanie. Z których część wręcz interesuje się podobnymi rzeczami co ja, więc pewnie poddadzą pod osąd nawet otoczkę merytoryczną wypowiedzi.
Przegwizdane, nie? ;)
Jestem jednak Ilonie za tę szansę bardzo wdzięczny. Po drugie dlatego, że podobno wcale nie wypadłem tak strasznie podle, ale po pierwsze dlatego, że podobny wątek już od dawna chciałem poruszyć tutaj, nie miałem jednak pomysłu: “jak?”.
Bigger Picture
Jasne, że blogowanie jest fajne. Siedzisz sobie w gaciach na łóżku i zarabiasz pieniądze, prawda?
Tylko, że to nie jest do końca tak. Bo jeśli nawet i faktycznie siedzisz w gaciach na łóżku i zarabiasz pieniądze to jest to jednak proces bardzo poboczny. Spytajcie się dowolnego dużego i spełnionego blogera na świecie. Zawsze się dowiecie, że kasa przychodzi mimochodem i tak naprawdę znienacka :)
Lubię myśleć, że dobremu blogowaniu powinna przyświecać jakaś misja. Cel, który będzie w stanie opuścić zamknięte oknem przeglądarki ramy bloga i wpłynąć na czyjeś życie realnie, codziennie, w domu, środowisku pracy lub szkole.
Dobrze mi z myślą, że pobranego ponad 1025 Trendbooka jest już na świecie ponad 5000 (a może i dwa razy tyle? Kto wie?), bo zainteresowane jego przekazem osoby wysyłają go dalej i wierzą, że może to kopiowanie idei w świat będzie faktycznie trwać aż do odczuwanej na własnej skórze zmiany.
Czas na myślenie
Blogowanie to wyczerpujące zajęcie, bo notkę lub film często przygotowuje się po parę godzin. Podobnie jest ze stylizacją lub potrawą. Do tego dochodzą koszty transportu lub składników, ogarnięcie fotografa, rozmowa z czytelnikami, negocjacje z firmami, dbanie o monitoring wzmianek i setki innych rzeczy.
Codzienne notki potrafią szybko nas znieczulić i nawet przy bardzo rozwojowej i otwartej rutynie można stracić z oczu to nasze prawdziwe marzenie, które przy pomocy swojej niedoskonałej platformy próbujemy osiągnąć lub dogonić.
Przykłady
Miejmy więc w pamięci angielską dziewczynkę, której bloga z codziennymi zdjęciami ohydnych, szkolnych śniadań zablokowała rządowa procedura przy pomocy kretyńskich wytłumaczeń, że to niedozwolone. Tę samą angielską dziewczynkę, której bloga reaktywował i rozpropagował po całej planecie walczący o żywieniową edukację Jamie Oliver.
Nie zapominajmy o Timie Ferrissie, którego społeczność na przełomie niecałej doby skłoniła nowojorskie władze do zaprzestania prawnych działań mających na celu bronić status-quo przed potrzebnym, innowacyjnym i z kapitalistycznego puntu widzenia poprawnym rozwojem taksówek.
Obejrzyjmy sobie od czasu do czasu vlog Rocka, który pomiędzy recenzowaniem gier oraz gadaniem o życiu potrafi wpleść masę kulturowych nawiązań i mrugnięć okiem i dzięki któremu nasze nieczytające i sprawiające problemy pokolenie późnych lat 90′ oraz początku 00′ z własnej woli sięga po książki i ambitne filmy.
To jest tego warte
Gdyby człowiek cały czas zajmował się jedynie rzeczami ważnymi i istotnymi to pewnie dostałby ciężkiej choroby psychicznej nie dalej niż po paru latach. Blogujmy sobie zatem lekko, jasne. Blogujmy szybko i przyjemnie i bez większych misji bo też i Wy, moi kochani czytelnicy, takich treści często potrzebujecie, po studiach lub pracy :)
My tych treści z kolei potrzebujemy dla takiego wewnętrznego oddechu twórcy, nie codziennie można pisać coś przełomowego. Ale nie przymykajmy oka na to, że czyta nas te dwa, pięć, osiem, dwadzieścia, osiemdziesiąt czy dwieście tysięcy ludzi. Że część z nich może czeka na bodziec, część z nich może czeka na pomysł. Że część stara się jakieś myśli zamieść od dywan a jeszcze inna część szuka poparcia, że ich idea nie jest osamotniona.
Być może będzie nas taka impreza kosztować wyjście do offline’u a być może zostaniemy w necie, tyle że na obcych stronach niż zwykle. Nie traćmy jednak z oczu naszych prywatnych bigger pictures, większych marzeń, które napędzają nas co rano i które zajmują nasze myśli przed samym snem.
Są zbyt cenne.
Keep tight,
///
PS: Fotka w nagłówku przedstawia Daewona Songa, mojego drugiego ulubionego skejtera z czasów, gdy jeszcze się tym interesowałem. Nie wiem czemu mi się przypomniała, może po prostu taki poziom umiejętności da się osiągnąć jedynie dzięki praktycznie obsesyjnemu dbaniu o swoje cele. Warto mieć z jednego podobnego typka w pamięci.