W poprzedniej części cyklu opowiedziałem Ci o dwóch (trzech?) najgłośniejszych wydarzeniach w najnowszej historii Internetu, którym niejako bezpośrednio zawdzięczamy nadchodzące zmiany prawne. Dzisiaj przybliżę Ci wszystkie najistotniejsze ustawy, które mogą przekręcić dowolny demokratyczny kraj w medialną pustynię.
Prawa Autorskie vs Internet
Sytuacja zdawała się powoli przygasać (dane odzyskane i zabezpieczone, Julian nie szaleje, Wikileaks uciszone, systemy połatane a w obu rewolucyjnych państwach zwyciężyli rebelianci), ale, no właśnie, zdawała się.
Z dnia na dzień świat obiegła informacja, że w USA bliska przejścia przez senat jest ustawa mająca zmienić w zasadzie wszystko to, czym jest Internet. Nazywa się ona wdzięcznie Stop Online Piracy Act, lecz w mediach figuruje raczej jako…
SOPA
Sama idea ustawy jest całkiem słuszna – chodzi przecież o oczyszczenie sieci z nielegalnych materiałów. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie samozwańcze postawienie się Stanów w roli szeryfa Internetu. Akt ma przyznawać im władzę nad większością globalnych zasobów, nie tylko nad własnymi domenami lub serwerowniami. Co więcej – mają też móc przejmować niebezpieczne adresy lub blokować (zależnie od interpretacji) strony zawierające treści nielegalne według ich prawa, niezależnie od geograficznej lokalizacji strony.
Daje to pole do ogromnych nadużyć.
Zachcianki amerykańskiego imperium są na tyle spore, że do opozycji dołączył się nawet Parlament Europejski. Wydał oświadczenie, w którym potępia tak projektowane formy wpływania na globalną wolność słowa.
Sytuację wdzięcznie podsumował wiceprezes Google, legenda sieci, Vint Cerf. W opublikowanym jawnie liście pisze:
Żądanie od wyszukiwarek internetowych usuwania domen rozpoczyna światowy wyścig zbrojeń w cenzurze sieci.
Niestety, coś z tym wyścigiem zbrojeń jest na rzeczy. Cały świat pluje się na sopę, a na starym kontynencie przechodzą niewiele lepsze rozwiązania.
Trzy Ostrzeżenia & Sindi
We Francji niedawno weszła w życie ustawa potocznie nazywana prawem trzech ostrzeżeń pozwalająca państwu (po podjęciu odpowiednich kroków ostrzegawczych) odciąć Internet od łamiącego prawo obywatela.
(Na marginesie – jeśli wydaje Ci się, że jest to surowa kara, pogmeraj w sieci o prawie niemieckim. Nie wspominam go tutaj, bo istnieje od dawna. Ale potrafi zmrozić krew w żyłach tak samo, jak pierwszego dnia po uprawomocnieniu.)
W Hiszpanii zalegalizowano tzw. Prawo Sindiego (od nazwiska ich ministra kultury) mogące doprowadzić do blokady lub wyłączenia stron i portali szerzących nielegalne treści. Ten model ratuje skupienie się na agregatorach danych, nie zaś na końcowych odbiorcach. To jest akurat uczciwe rozwiązanie (zakładając, że dana strona popiera piractwo swoją zadeklarowaną misją. Przy bardzo dużej liczbie portali takie jawne oskarżenie jest bardzo trudne do wystosowania).
ACTA
Co więcej, praktycznie poza świadomością kogokolwiek rodzi się kolejna międzynarodowa, czteroliterowa radość – Anti-Counterfeiting Trade Agreement, w skrócie ACTA. Pozbawiona medialnej opozycji, niedawno pozytywnie przyjęta przez Radę Unii Europejskiej. Tak, ten samej Unii, której inny organ chwilę temu stawał w obronie internetowych swobód.
Ustawa ta urodziła się bez wglądu opinii publicznej i ma na celu ułatwienie prowadzenia postępowań przeciwko nadużyciom lub bezprawnemu korzystaniu z własności intelektualnej oraz ułatwia poszerzanie strumienia osób zaangażowanych w daną sprawę. O temacie sporo pisał na swoim blogu Piotr Vagla Waglowski (zauważając ostatecznie, że ACTA może tak naprawdę nic nie zmienić i jedynie dalej gmatwa zagmatwane), ale skrótowy przykład pozwolę sobie zacytować od Nathana Roacha (linki do obu panów w źródłach pod tekstem). Nathan dosyć obrazowo przedstawia jeden z najczarniejszych scenariuszy. Tłumaczenia i pogrubienia moje.
Powiedzmy, że Twoja mama, żona albo siostra wrzuciła na Youtube filmik pokazujący dziecko tańczące do muzyki z radia. W tym momencie Prince albo wytwórnia muzyczna mogą pozwać za pogwałcenie praw autorskich (w tym przypadku praw do występu) nie tylko osobę, która wrzuciła filmik, ale też (korzystając z systemu odpowiedzialności pośredników) wszystkich po drodze. Oznacza to dostawców Internetu, zarówno lokalnych jak i krajowych, ale też i samo Youtube oraz w zasadzie wszystkich innych, którzy znajdą się akurat na linii strzału.
Ale, to nie koniec.
Od tej pory dostawcy Internetu będą zobowiązani odłączyć dostęp do sieci każdemu użytkownikowi wskazanemu przez zgłoszenie danego adresu IP przez posiadacza praw autorskich danej własności intelektualnej.
To będzie wielka zmiana dla blogerów i użytkowników sieci. Od tej pory zamiast zostać ukaranym poprzez skasowanie obrazka lub filmiku z sieci możesz zostać odciętym od Internetu na podstawie pojedynczej skargi (nawet bez procesu sądowego).
Dlaczego znienacka wrzucenie na Youtube filmiku, na którym grupka kolegów robi triki na deskach a w tle leci nielicencjonowana elektronika staje się piractwem takiego samego kalibru (w kontekście kar polegających na odbieraniu dostępu do Internetu) jak pobranie zripowanej płyty DVD? Zresztą, jakim cudem stało się to nagle wszystko pełnoprawnym piractwem, skoro nie przeprowadzono nawet jednej edukującej społeczeństwo akcji medialnej?
Czy ja, jako bloger, który opublikuje taki filmik u siebie w notce, też sam się wystawiam do odstrzału?
Zgodnie z tym myśleniem, jeśli wrzucisz na swojego facebookowego walla filmik, który wgrała na Youtube osoba nie posiadająca do niego praw autorskich – wylatujecie z sieci Ty, tamta osoba, dostawcy Waszych usług sieciowych a oba wielkie portale płacą kary za niestaranność w dbaniu o czysty Internet.
Jestem prawie pewien, że w czołówce nagranego przeze mnie i kolegów przed laty podcastu znajdował się riff z jakiejś piosenki Bon Jovi (chociaż melodię skomponował i nagrał mi znajomy z liceum). A o tym, że wrzuciłem rok temu do sieci bożonarodzeniową reklamę Coca-Coli (z zastrzeżeniem, że nie posiadania praw do utworu, ale kogo by to obchodziło) to już nawet wolę nie myśleć.
Nie chciałbym z tego powodu utracić dostępu do Internetu oraz przy każdym otworzeniu skrzynki pocztowej spodziewać się pozwu do jakiegoś międzynarodowego sądu.
Zresztą, zagrożeni są nie tylko ludzie wymieniający się nielegalną muzyką. Dodatkowe skutki uboczne działania tej ustawy, takie uderzające w interesy nieprzychylne korporacjom dobrze podsumowuje poniższy filmik.
(jeśli nie widzisz filmiku – link do Youtube)
Część czwarta, w której opowiadam, jak Internet próbuje się bronić, tutaj.
Zaprasza do dyskusji Twój bloger,