Sytuacja wolności słowa w Internecie stała się ostatnimi czasy nieszczególnie ciekawa a dynamika kolejnych zmian na minus budzi jedynie pełen niechęci podziw. Sądzę, że tworzące się właśnie nowe zasady korzystania z globalnej sieci wpłyną na Kulturę wszystkiego co robimy. Na dzielenie się informacjami, formułowanie wypowiedzi, patrzenie na politykę państw i podejście do międzynarodowych firm. Przede wszystkim zaś, będą wymagały zmian w nas samych. Ale, nie przyspieszajmy opowieści.
Zaranie Dziejów
Dawno temu była sobie wolność słowa w Internecie i każdy mógł mówić co tylko mu przyszło na myśl. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo długa to historia (a do tego zawiła i pełna ciężkiej pornografii oraz stanowczo nienadających się tutaj żartów), więc streszczę ją w paru słowach.
Jeszcze parę lat temu Internet był miejscem, w którym anonimowość może i faktycznie nie istniała, ale też mało kto próbował cokolwiek z nią zrobić. Fora polityczne, warezowe, motoryzacyjne i wszelkie inne współgrały sobie radośnie w nieograniczanej żadnymi podziałami chmurze przypominającej klimatem metropolie z cyberpunkowych klasyków lub wnętrze kantyny na Tatooine (tj. w każdym zaułku czekał formatujący Ci twardy dysk wirus lub próbujący Cię zjeść, pijany jak stodoła obcy).
Seriale, filmy, gry i muzyka były łatwo dostępne na rozlicznych, w pełni legalnych stronach zbierających linki a 4chan (to taki serwis nazywany potocznie patologicznym rakiem internetu lub siedliskiem agresywnej anarchii, ale opiszę go szerzej kiedy indziej) dostarczał internautom codzienne porcje wszystkiego, co obraźliwe, obrzydliwe lub w jakikolwiek inny sposób naruszający dowolne normy społeczne. Czuł się przy tym nietykalny i nie wyobrażał sobie, że mogą go spotkać jakiekolwiek sankcje.
I tutaj, zupełnie znienacka, zaczyna się bardzo szczególny okres, który niejako otwiera cały ten bajzel.
Wyjście Z Cienia
Jednocześnie miały miejsce cztery równie ważne procesy. Po pierwsze, infrastruktura technologiczna rozwinęła się na tyle, że pozwoliła wreszcie w skuteczny sposób nadzorować, śledzić i robić cokolwiek z danymi zostawianymi przez użytkowników sieci na każdej odwiedzanej stronie.
Po drugie, postanowili z niej skorzystać właściciele praw autorskich do piraconych na potęgę własności intelektualnych i zaczęło się polowanie na portale agregujące nielegalne treści. Niestety, czystkom nie sprzyjało jeszcze do końca prawo.
Po trzecie, najstarsi użytkownicy 4chana wraz z podzielającymi ich wartości znajomymi rozpadli się na tych lubiących śmieszne obrazki (dostępni wszędzie w sieci), na tych znających się na hakowaniu (fragment grupy Anonymous oraz, nieoficjalnie, LulzSec) oraz na tych, którym zaczęło ostro przeszkadzać polityczne status quo państw Europy Zachodniej oraz Stanów Zjednoczonych. Ci ostatni stali się aktywistami projektu znanego jako Wikileaks.
Po czwarte wreszcie, uzbrojone we wspomnianą wcześniej infrastrukturę państwa, którym samowolka Internautów zaczęła zachodzić za skórę, uznały, że najwyższa pora zaprowadzić trochę porządku (w ich rozumieniu tego słowa).
Sytuacja nabrała rumieńców.
Część druga, w której przechodzę do dwóch głośnych wojen roku 2011, tutaj.
Zaprasza do dyskusji Twój bloger,