Wczoraj przedstawiłem Ci skrótową historię dawnych dni Internetu oraz wyjaśniłem jakie cztery procesy doprowadziły do zaognienia się krzyżowego konfliktu pomiędzy państwami, anarchistycznymi Internautami, piratami oraz właścicielami praw autorskich. Dzisiaj przejdę do dwóch następujących po sobie wojen informacyjnych, które na zawsze zmieniły podejście świata do oplatającej go wirtualnej sieci.
Wojna o Poufność
Pierwsze procesy przeciwko takim pirackim gigantom jak The Pirate Bay (swoją drogą – w pewnym sensie zwycięskie) lub Mininova zbiegły się w czasie z udostępnianiem przez Wikileaks coraz głośniejszych znalezionych w sieci dokumentów ujawniających poufne dane polityczne (głównie) Stanów Zjednoczonych. Dostęp do nielegalnych treści zaczął być coraz silniej kojarzony z ideą wolności słowa w ogóle. Jeszcze do tego wrócę.
Sytuacja zaogniła się, gdy przeciwko Julianowi Assange (medialnemu liderowi Wikileaks) zostały wytoczone najcięższe działa. Mastercard zablokował jego kartę płatniczą, 4chan zablokował Mastercard (tzw. Operacja Payback). Anarchistyczna horda anonimowych hakerów brała odwet (skuteczny!) za każdą sankcję nałożoną na lidera najgłośniejszej akcji lustracyjnej w historii. Świat po raz pierwszy poczuł, co potrafi zjednoczony front rozwścieczonych Internautów.
(Szczególnie, że na przełomie lat 2010-2011 byliśmy świadkami setek innych, mniej lub bardziej spektakularnych ataków hakerskich, z których najbardziej pamiętnymi pozostaną chyba te skierowane w Graczy. Najpierw padło Playstation Network, potem Steam. Miliony danych powiązanych z numerami kart kredytowych (w tym i moje) pofrunęło w eter.)
Wojna o Wolność
Apogeum walk o powstrzymanie, bądź co bądź, nielegalnych Wikileaks zostało z kolei medialnie przytłumione powstaniem w Egipcie (a niedługo potem powstaniem libijskim).
Twierdzenie, że podstawą obu ruchów stały się media społecznościowe to drobna przesada, ale fakt, bez wsparcia Twittera i Facebooka o globalne zainteresowanie mogłoby być ciężko. Wkurzony na aktualny reżim kraj postanowił wziąć sprawy we własne ręce a pozostali mieszkańcy planety sami zdecydowali, czemu poświęcą swoją uwagę (szczególnie, że z początku tradycyjne media dosyć nieszczególnie chciały zajmować się tematem rozruchów w Afryce).
Więcej w tym temacie poczytasz na Wired (link w źródłach na dole tekstu) oraz na blogu Arzu Geybullayevy, z którą miałem okazję chwilę pogadać na konferencji Blog Forum Gdańsk 2010.
Swoją drogą – gdyby nie Internet i nieformalne kanały przekazu (media społecznościowe i dziennikarstwo obywatelskie) – świat o wiele później dowiedziałby się też o okupowaniu Wall Street w Stanach lub budzących niemałe zaciekawienie wynikach ostatnich wyborów w Rosji.
Podsumowując dotychczasowe informacje paroma słowy, by wygodniej było nam zająć się bardziej współczesnymi problemami – Internet znienacka objawił się światu nie tylko jako potężne narzędzie gotowe do naruszania powagi całych państw, lecz również jako mechanizm potrafiący wykraść warte miliardy dolarów dane dowolnej instytucji.
Niestety, obie te umiejętności połączyły się w globalnej świadomości w jeden, spójny koktajl.
Część trzecia, w której przechodzę do najgroźniejszych zagrożeń wolności w historii, tutaj.
Zaprasza do dyskusji Twój bloger,