Ten tekst nie zawiera żadnych spoilerów i jest jedynie szybkim spisaniem myśli po wczorajszym obejrzeniu Hobbita w wersji 3D zwykłej, nie żadne nowomodne 48fps (bo się bilety skończyły). Przed premierą starałem się nie czytać żadnych zapowiedzi ani nie oglądać żadnych dev diaries. Chciałem pójść sobie do kina na skromnych oczekiwaniach. Tyle względem wstępu.
Hobbit mile zaskoczył. Spodziewałem się lżejszego Władcy Pierścieni a dostałem skompresowane dzieciństwo w tubce. Patetyczną opowieść o przygodzie, bohaterstwie i walce zarówno z otoczeniem jak i samym sobą; opowieść co chwilę “przekłuwaną” zachowaniem rubasznej drużynki dzielnych krasnoludów. A do tego smoki, elfy, orki, królestwa, piękne pejzaże, strasznych czarodziejów i sanki napędzane królikami.
Lubię świat Tolkiena, chociaż Hobbita czytałem ostatnio jakieś dziesięć lat temu. Nie pamiętam już, czy dobrze wszystko oddano czy też nie. W kinie bawiłem się cudownie i cieszę się, że Jackson zdecydował się rozbić fabułę na trzy filmy. (Hint: to nie jest rzut na kasę, po chwili googlowania można znaleźć powody takiej decyzji). Jeśli pozostałe Hobbity będą obfitować w tyle scen i anegdot co Niezwykła Podróż to jestem dobrej myśli.
Były momenty epickie, były momenty prześmieszne, były nawet piosenki.
Nie jest to film objawienie, ale też i się żadnych przełomów nie spodziewałem. To tylko (a zarazem “aż”) przepiękna, podniosła i cudowna historia, dzięki której te dwie czy trzy godziny mijają jak w oka mgnieniu a człowiek z uśmiechem na twarzy odnajduje się w gronie znajomych w holu kina i aż nie wie od czego zacząć opowiadanie wrażeń.
Przyznaję Hobbitowi takie pełne i okrągłe 9/10. Podróż do kina obowiązkowa. Obiecuję, że będzie niezwykła :)
Trzymajcie się,