Spełnianie wspólnych marzeń w Lizbonie

 

Marzenia to śmieszna śmieszna sprawa. Prawdziwa esencja bycia człowiekiem. W sumie większość z nas ma podobne a i tak każdy traktuje swoje jak najcenniejsze na świecie. Strzeże ich, mówi tylko najbliższym. A tak naprawdę marzy o knajpce, tak jak 85% swojego rocznika.

Ale z drugiej strony, gdyby nie marzenia, choćby i popularne – życie byłoby ledwie egzystencją. Grą na czas.

W początkach września przedstawiłem Wam postać Ziemniaka. Zbliżający się koniec świata popchnął go do ekstremalnej misji spełnienia tylu marzeń, ile się da (nie tylko swoich, detale znajdziesz tutaj, ale w zabawę podobno zamieszane są chipsy Lay’s) i, no cóż, wpadliśmy na siebie znowu w Lizbonie.

Tak, tej Lizbonie na południu Portugalii. Tej od jaskrawych tramwajów jeżdżących po prawie pionowych uliczkach i placach wyrównanych kamienicami, spośród których każda kolejna ma inny kolor od poprzedniej.

Ziemniak wskoczył mi do kieszeni i poszliśmy w tłum. Tyle że ziemniaki są raczej nikczemnej postury, musieliśmy więc sobie trochę pomóc techniką. Na szczęście ogarnęliśmy jakąś trzeszczącą windę.

Spełnione marzenie: mieć profesjonalny portret (nie dość, że z rąsi to jeszcze na rąsi. Rozpiera mnie fotograficzna duma.)

Spełnione marzenie: zobaczyć wielki błękit

Spełnione marzenie: popatrzeć na kogoś z góry

Po zaspokojeniu pierwszego głodu robienia nietypowych rzeczy w miejscach publicznych usiedliśmy sobie razem przy głównym placu miasta i zapatrzyliśmy w roztrzaskujące się o jego dawne nabrzeże fale. Przyszło mi do głowy, że to zabawne.

To zabawne, że nawet Ziemniak jest w stanie, niczym krasnoludki z nieśmiertelnej “Amelii”, spełniać swoje całkiem wygórowane (jak na warzywo) marzenia a tak wielu ludzi w międzyczasie się boi. Boi się zaryzykować czasem, środkami, zdrowiem (lub najczęściej… niczym) i odwleka spełnianie swoich, choćby najmniejszych, zachcianek w nieskończoność.

Nope, that’s not the way.

Dlatego postanowiliśmy kontynuować naszą podróż tak długo, aż wszyscy załapią, że marzenia to nic innego jak cele bez dokładnego planu. A poza tym Ziemniak się chyba zakochał w jakiejś piosenkarce fado i mnie teraz ciśnie, że moglibyśmy ją odnaleźć.

– Ale że gdzie, w Lizbonie? – pytam.

– Nie, nie – słyszę w odpowiedzi. – Mówiła coś o Faro.

– FARO?

(Możecie sobie zgooglować gdzie to jest względem stolicy Portugalii.)

– No, tak.

Yeah, sure. Bo jeszcze nie daj Boże byłoby łatwo. No ale, cóż począć. Trasa wzywa.

Jeśli Ci się spodobał, poleć ten utwór znajomym na Facebooku lub Twitterze. (Link do Youtube)

Pozdrawia na weekend z trasy Twój bloger,

Andrzej Tucholski

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem od skuteczności, a także pisarzem i scenarzystą.

Znajdujesz się teraz na mojej stronie domowej, z której możesz przejść do bloga, YouTube’a, na jeden z moich podcastów, na konto na instagramie, a także znajdziesz tu zapis na newsletter i przejście do sklepu z moimi książkami i kursami.

Życzę dużo dobrego!

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail.

W przypadku naglących problemów gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – terapeutą lub psychiatrą. To profesjonaliści, którzy pół życia szykowali się właśnie po to, by dobrze pomóc potrzebującym. Warto skorzystać z ich usług!

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies