Cztery lata czekania. Pięćdziesiąt lat istnienia kinowej marki. Setki plotek, tysiące opinii, dziesiątki sprzecznych recenzji. Nowy Bond wreszcie wylądował w międzynarodowych kinach i nawet udało mi się na niego dotrzeć (bo pierwsza próba skończyła się obejrzeniem Taken 2). Miałem pewne oczekiwania, ale efekt końcowy zupełnie je skasował.
UWAGA: Notka zawiera spoilery. Każdy jest [S] odpowiednio oznaczony [/S], więc ominięcie go nie będzie problemem. Jeśli jednak masz ochotę tu wrócić dopiero po obejrzeniu filmu to dodaj wpis do zakładek lub zostaw go otwartego w zminimalizowanej karcie. Testuję nową, dedykowaną zabawkę od Q i notka zawiera parę akapitów, które ulegają samozniszczeniu przy powtórnym wejściu* ;)
1. Jedynie kontrast buduje kontrast
Agent 007 wymagał resetu. Wymagał go już od paru ładnych lat i bardzo się cieszę, że wreszcie ktoś się na ten ruch odważył. Równie zachwycony jestem wykonaniem. Casino Royale było takim stylowym Bournem. Quantum of Solace – czymś pomiędzy Bondem a takim śmiesznym filmem przygodowym Sahara. Lubię oba te tytuły, ale to nie są takie prawdziwe Bondy-Bondy, jak dowolny z Seanem Connerym lub Rogerem Moorem.
Na ich przełomie można za to fajnie zaobserwować ewolucję charakteru głównego bohatera. Od awanturniczego kowboja, przez depresyjnego mściciela aż po, no właśnie. Aż po Skyfall. Odrodzony, odświeżony, nowy Bond to znowu cykl, którego nie trzeba się wstydzić.
(Tak jak to miało miejsce przy późniejszych produkcjach z Piercem Brosnanem.)
2. W dziedzinie psychopatii osiągnięto chyba wszystko
[S] Scena drugiego etapu ucieczki Silvy z więzienia. Przebierka za policjanta, wybuchanie rzeczy, obłąkańcze chichoty? Żywcem zerżnięta kreacja Jokera z Mrocznego Rycerza Christophera Nolana. Na szczęście krótka i umiarkowanie bezbolesna. Ale czy celowa? [/S]
3. Heineken to bardzo mądra firma
Gdy plotka o nowym ulubionym napoju Jamesa Bonda obiegła świat, blisko 90% fandomu dostało poważnego zapowietrzenia. W tej samej chwili. No bo jak to, 007 bez Martini? Kto to widział, kto to słyszał, toż to rozbój.
Fakt, też się trochę tej podmiany bałem ale, na szczęście, zupełnie bezpodstawnie. Piwo występuje w filmie tylko dwa razy i nie są to nachalne emisje. Jest za to ciekawie pozycjonowane, jako najlepsze możliwe uzupełnienie relaksu. Po seksie z dziewczyną, po godzinach z przyjacielem. Plus.
4. Starą i sprawdzoną markę można perfekcyjnie zrestartować
Żadna premiera filmu ani książki nie nabroiła w świecie Iana Fleminga tyle co Casino Royale z 2006 roku. W związku z tą produkcją postanowiono powtórnie stworzyć oficjalną biografię agenta 007. Parę faktów zmieniono, wiele dopisano. Uaktualniono samego Bonda, którego wstępna data urodzin (datowana na 11 listopada 1920 roku) odrobinę się zestarzała. James dostał nową tożsamość, nowy wygląd, nowy charakter i nowe przyzwyczajenia.
Na przełomie wewnętrznej trylogii Casino Royale – Quantum of Solace – Skyfall zdecydowano się odświeżyć kulejący lekko brand Jamesa Bonda i wstrzyknąć mu potencjał na powtórne bycie jedną z ważniejszych serii filmów akcji jakie aktualnie powstają. Udało się.
[S] Zauważcie, że “prawdziwy Bond” to tak naprawdę dopiero druga połowa filmu. Od momentu zmienienia samochodu w trakcie ucieczki 007 i M na północ. Pojawia się wyraźny motyw przewodni, pojawiają się plenery, zaczynają się prawdziwe idiotyzmy. Chwilę później sytuację ratuje karabinek ukryty w zderzaku? James wytrzymuje minutę w lodowatej wodzie i jeszcze potem biegnie kilkadziesiąt metrów? Dom z kamienia i drewna eksploduje niczym czyste paliwo? Aaaach, tyle lat! :) [/S]
5. Stambuł to cholernie groźne miasto
Wczoraj Taken 2, dzisiaj Skyfall.
Kiedyś chciałem tam pojechać. Głównie przez ten kawałek poniżej. Ale teraz? MOWY NIE MA!!!
6. Tata Bonda miał na imię Andrzej
I do tego jest Szkotem! Ale chyba bardziej cieszę się z tego Andrzeja :)
7. Jest pewien poziom bzdur, który kochamy
Bondy z Piercem Brosnanem były bzdurne na około 75%. Jakieś satelity, jakieś lasery, jakieś dziwne wynalazki. Okej, Bondy z Seanem Connerym to DOPIERO były bzdurne (pełne 100%), ale miały też w tym wszystkim pewną namacalną klasę. Skrajną groteskę.
O co mi chodzi – w Die Another Day za kretyńską część filmu były odpowiedzialne pseudo-naukowe wynalazki próbujące udawać najnowocześniejsze osiągnięcia inżynierii. Takie mające widzów przekonać, że niby to wszystko już dawno istnieje, tylko cywile nie są uświadomieni. No nie wiem, przynajmniej ja zupełnie nie mogłem na nie patrzeć. Zbyt mi przypominały Power Rangers.
W Skyfall mamy kretynizmy na poziomie Doktora No, w stylu wybuchającej wyspy albo zjadających ludzi legwanów. Taki pokichany misz-masz miejskich legend i “prawdziwego kina akcji” z lat 60 i 70. Uwielbiam i łykam jak młody pelikan świeżą rybkę. Coś pięknego :)
8. Można do fanów mrugać okiem na poziomie
Drażnią mnie filmy, w których nawiązania do poprzednich części są dosłowne. Takie, które zrozumiesz po obejrzeniu traileru na Youtube i czytnięciu pobieżnie fabuły na Wikipedii. Nope. To nie są prawdziwe mrugnięcia okiem do fanów. Ale sztuka w narodzie nie umarła. Niektóre dialogi ze Skyfalla są prawie nie do wyłapania, inne zaś śmiesznie wpleciono w niewinną rozmowę (wybuchający długopis).
9. Uważaj, gdzie chodzisz do kina
[S] Jeśli główny psychopata fabuły nazywa się Tiago Silva (portugalski odpowiednik “Jana Kowalskiego”) to oglądanie sceny jego przedstawienia w portugalskim kinie jest całkiem zabawne :) [/S]
10. Da się namieszać kulturowo bez robienia siary
Wiesz, że koncepcja brytyjskiego Sherlocka produkcji BBC (tego z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem) została skopiowana do USA i zamieniona na Elementary, gdzie pomocnika głównego bohatera gra… Lucy Liu? Tylko czekam na przemądrzałych Amerykanów twittujących, jaki ten ich nowy serial jest najlepszy na świecie. Rzadko mnie boli ludzki debilizm, ale spłycanie całego historycznego tła postaci Sherlocka do emigranta żyjącego w Nowym Jorku jest, ech. Aż szkoda komentować.
No, a czemu o tym wspominam. [S] Pamiętasz może Monneypenny? Legendarną randkę Jamesa z biura MI6? Od Skyfall jest to postać grana przez ładną, młodą, czarnoskórą dziewczynę i nie ma w tym nic, ale to nic dziwnego. Przedstawienie fabularne przechodzi bardzo miękko i wszyscy się cieszą. [/S]
Jeśli chodzi o głębię i logikę kultury to Europa > USA. Zawsze tak było i chyba jeszcze trochę będzie.
11. Odmładzanie postaci to super sprawa
Stary Q był super. Kochałem tego dziadka bardzo; momenty jak nie radził sobie z dziecinnym usposobieniem Bonda zawsze były moimi ulubionymi scenami w każdy z filmów. [S] Ale skoro Skyfall jest o przemijaniu to niech będzie, ta część świata też wymagała wymiany. Nowy Q ma jakieś 25 lat i jest wrednawym geekiem. To się nazywa quatermaster na czasie! [/S]
Coś czuję, że spotkania z nim w dalszym ciągu będą należeć do moich ulubionych.
12. Bond po wizycie w Londynie to lepszy Bond
Jakoś tak się złożyło, że pomiędzy Quantum of Solace a Skyfallem byłem w Londynie aż dwa razy (zresztą z dwuletnią przerwą pomiędzy wizytami). Pokazywane w filmie miasto podchodzi mi teraz o wiele mocniej. Szczególnie, że sporo tego Londynu jak na przygody Bonda.
(Plan na najbliższe dwa lata: odwiedzić Szkocję. Marzę o tym od podstawówki, od wczoraj na nowo.)
13. Segritta ma rację
Jedna z wpływowych polskich blogerek, Segritta :), napisała niedawno notkę: Filmowcy, którzy mają widzów za idiotów. Postawiła w niej tezę, że zrobić smutną scenę ze smutną muzyką w tle nie jest trudne. Prawdziwą sztuką jest zadbać o odpowiednie emocje, gdy muzyka mówi coś zupełnie innego niż obraz.
W Skyfall twórcom udał się taki abstrakcyjny zabieg aż dwa razy. I to udał wielce – obie sceny są blisko perfekcji.
14. Adele jest super
Ja nie wiem co się ludzie tej nowej piosenki uczepili. Większość narzekań oscyluje dookoła “smutna jakaś” i “zupełnie nie jak Bond”. Dla tych smętów mam bardzo prostą odpowiedź – pójdźcie do kina.
Pójdźcie do kina i się przekonacie, że to nie jest taki zupełnie-Bond. To bardzo smutny Bond.
15. Zostawiam sobie pusty punkt
W razie gdyby z czasem przyszło mi coś jeszcze do głowy. Możesz mi też oczywiście pomóc, jeśli o czymś zapomniałem.
Podsumowując
Skyfall to jeden z moich ulubionych Bondów. Seria zrobiło kółeczko i wróciła do podstaw. Ale nie takich nudnych, które wszyscy znamy. Do zupełnie odświeżonych podstaw, które bezboleśnie połączyły dwie ery i dają pole do stworzenia kolejnych, równie cudownych produkcji.
Skyfall to film o przemijaniu, ścieraniu się epok i zmienianiu się ludzi. Smutny film przetykany luźnymi, pogodnymi gagami w stylu dawnego Jamesa. Dawki obu emocji przygotowano rozsądnie. Jedna nie przyćmiewa drugiej, druga nie przyćmiewa pierwszej. Dobrze się to ogląda, choć są momenty, w których naprawdę nie idzie powstrzymać westchnięcia.
Skyfall to świetny film. I jeśli jeszcze Cię w kinie nie było to leć i sprawdź dlaczego.
Twój bloger,
///
PS: * no dobra, może nie. Ale lubię od czasu do czasu sprawdzić, czy czytacie informacje pod notkami:)