Zmieniają nam się gusta, zmieniają nam się empetrójki. Przeprowadzamy się, sprzedajemy płyty, kasujemy kolekcje. Siadają nam dyski, gubimy telefony. Mijają lata. Ale i tak, choćby nie wiem co się działo, zawsze mamy przy sobie tę jedną lub kilka piosenek. Zgadłem?
To śmieszna sprawa generalnie. Nie zawsze mam na te utwory nastrój. A nawet jeśli już mam – każdy z nich przesłuchałem tyle razy, że często nie wytrzymuję nawet dwóch pełnych sekund i już bezwiednie szukam ręką guziczka “next”.
Ale z drugiej strony raz na jakiś czas widzę pasującą scenerię lub wiem, czuję, chcę i jest to oczywiste, że teraz, dokładnie tutaj i w tej chwili muszę jednego z nich posłuchać. I są, specjalnie na takie okazje. Choć przez 99.999% czasu nawet o nich nie pamiętam.
Moje to Skellige (już na blogu była), Lady Brown (też była, i to nawet dwa razy – tutaj i tutaj), Lascia Chíoi Pianga (no, zgadnij) oraz medley utworów z takiej starej gry Chrono Trigger. Chyba tylko o nim jeszcze nie opowiadałem. Albo może i opowiadałem, nie pamiętam.
Znam go od pierwszych tygodni dwa tysiące dziewiątego roku, ale zasłużony szacunek zdobył dopiero wczesną wiosną. A konkretniej w marcu.
A konkretniej 14 marca 2009 roku. Siedziałem tego dnia od wczesnych godzin rannych razem z przyjacielem i – mając o zakładaniu samodzielnych blogów pojęcie tak samo rozległe jak na temat hodowania grubych świnek na groblach dookoła Belgii – próbowaliśmy założyć samodzielnego bloga. Pod wieczór się udało. Nasz pierwszy profesjonalny blog, zresztą bardzo szybko przekształcony w blog redakcyjny. Pełen marzeń, które biły od każdego jednego tekstu. To była świetna przygoda:)
O, i tak wygląda mój soundtrack.
A jakich piosenek nie da się skasować u Ciebie?
Autorem zdjęcia z nagłówka jest ChrisGoldNY.
Twój bloger,
///
PS: “Chcesz rozśmieszyć Boga to coś zaplanuj”. Wczorajsza notka, która miała się pojawić dzisiaj, pojawi się jutro. Ale za to dzięki temu podwójnemu przesunięciu wpadł mi do głowy inny ciekawy pomysł, więc w sumie nie ma co narzekać. Ach ta codzienność.