Skoro wszyscy ostatnio w polskim Internecie wnosimy coś do dyskusji o umowie ACTA (trendów trzeba się trzymać, prawda?), dołączę się i ja. Temat jest gorący i bardzo przeinaczany, więc każdy regulujący przepływ informacji tekst wydaje mi się być równocześnie wartym publikacji.
Ustalmy Parę Faktów
Po pierwsze, wolność słowa to nie to samo co piractwo. (Dokładnie tych samych słów użyłem w moim lekko przewidującym nadchodzące wydarzenia podsumowaniu cyklu Wojna o Internet).
To, że mamy wolność słowa, nie oznacza, że wolno nam ściągać co chcemy bez płacenia! Niedawno wspomniał o tym w jednym ze swoich odcinków Quaz – jeśli ktoś coś wytworzy (książkę, film, utwór bądź notkę na blogu) to przysługuje mu z tego tytułu uczciwe wynagrodzenie (chyba, że sam się go dobrowolnie zrzeka, ale to odrębna bajka). Proste? Proste.
Dla jasności – piszę to słowa z myślą zarówno o zwykłych internautach jak i szkicujących strategię rozwoju państwa politykach. Kwestia regulowań ochrony własności intelektualnej nie powinna z rozpędu zatrzymywać się aż na nadzorowaniu prywatnych aktywności każdej jednostki. Bez przesady.
Po drugie, SOPA to nie to samo co ACTA. Masa ludzi myli fakty, a szkoda.
Tym tematem z kolei zajął się Krzysztof Gonciarz (rzeczona notka tutaj), więc ja pozwolę jedynie na skrótowy przegląd różnic. SOPA to jawna, niedoszła ustawa w prawie amerykańskim, mogąca oddziaływać na działalność stron ulokowanych w innych miejscach globu. ACTA to dosyć ukrywane, międzynarodowe porozumienie handlowe mogące ostro namieszać w prawach sygnatariuszy w sposób, który negatywnie wpłynie na komfort życia w państwie. SOPA tyczy się Internetu, ACTA tyczy się własności ogółem (czyli zajmuje się też (a może głównie?) zagadnieniami celnymi lub patentowymi).
I generalnie, taka dobra rada. Jeśli nie do końca masz pomysł co też się właśnie w Internecie dzieje – niedawno skończyłem pisać wzruszającą i epicką opowieść, która w przystępny sposób tłumaczy powody realiów, w których przyszło nam aktualnie żyć. Polecam, Czytelnicy sobie chwalą :)
Czemu Jestem Na Nie?
Anti-Counterfeiting Trade Agreement to umowa, która powstawała długo w sposób niejawny. Została przygotowana z pominięciem tradycyjnych konsultacji na forum międzynarodowym. Wykluczono między innymi Światową Organizację Handlu czy Światową Organizację Własności Intelektualnej.
Choć jej tekst brzmi ładnie i gładko, zawiera dużo niebezpiecznych niedopowiedzeń, luk interpretacyjnych w stylu należyty sposób lub wystarczające starania. Pomimo dobitnego nacisku kładzionego na ochronę własności intelektualnej w posiadaniu firm, wyjątkowo mało mówi o ochronie prywatności i swobodach obywatela. Przesuwa odpowiedzialność za poczynania jednostki na pośredników (pisałem o tym tutaj; za ściągnięcie nowego singla Rihanny może oberwać się Twojemu dostawcy sieci, więc zacznie on kontrolować przesył danych własnych klientów. Jest to jedna z interpretacji).
Takie żonglowanie odpowiedzialnościami zaburza zakorzenioną w polskim prawie zasadę domniemania niewinności.
Szczególnie, że według Konstytucji ratyfikowane umowy międzynarodowe są w hierarchii prawa wyżej od ustaw prawa krajowego.
ACTA wprowadza też niestosowane wcześniej na terenie Unii Europejskiej formy wyliczania kar pieniężnych. Niektórzy eksperci (na przykład Lidia Geringer de Oedenberg) nazywają je nieracjonalnymi i przesadnie dotkliwymi. Jej myśl idzie dalej:
Przykładowo, idąc tropem jednej z możliwych interpretacji ACTA – jeśli na dysku ktoś przechowuje np. pół mln utworów muzycznych, zaś rynkowa wartość jednego singla wynosi 1 euro, to kara za posiadanie nielegalnych utworów może wynieść nawet pół mln euro…
Przede wszystkim zaś, nie podoba mi się ta cała ACTA, bo nasz rząd pędzi na łeb na szyję, by podpisać ją jako jedno z pierwszych państw na świecie (swoją drogą, warte popatrzenia). Co im tak spieszno? Dopóki nie usłyszę rzetelnego i uczciwego wyjaśnienia – podejrzewam bardzo nieprzyjemne pobudki.
(Nie, nie finansowe, bo częsty to ostatnio zarzut. Na moment pisania tych słów, przy całej dostępnej w mediach wiedzy, mam wrażenie, że sprawa rozbija się raczej o potrzebę udowodnienia reszcie krajów Unii, że też potrafimy wyznaczać nowoczesne standardy. No, cóż. Byleby były one jeszcze trafione.)
Co Można Zrobić?
Informacje o istnieniu porozumienia oraz jego planowanym podpisaniu już w najbliższy czwartek obiegły w zniekształconej na różne sposoby formie Internet już nie policzę ile razy (co spowodowało oczywiście ogromny jazgot i owczy pęd w sianiu paniki).
Szczerze mówiąc, jedynym co powinniśmy z tych danych wyciągnąć jest wniosek, że wypadałoby powoli zacząć się martwić. (Nie, wbrew treści popularnych demotywatorów i obrazków z kwejka, w dniu 26 stycznia wcale nie zostanie wyłączony YouTube, skasowany Google bądź nie stanie się płatna Wikipedia (bo i takie cudo gdzieś widziałem). Rozróżnianie informacji śmieciowych od normalnych to nie taka trudna sztuka, serio.)
Od przyjęcia przepisów umowy ACTA na własnym gruncie dzieli nas jeszcze przejście tejże przez parę demokratycznych instytucji parlamentarnych, więc podstawową radą ode mnie będzie zachowanie spokoju i częste branie głębokich oddechów (no, dawaj, jeszcze jeden).
Obecna sytuacja, parafrazując mistrza Sapkowskiego, przypomina burdel ogarnięty pożarem. Tępe obrazki głoszące rychły koniec świata przelatują przez nasze łącza jeden za drugim a na Facebooku wykwitają jedna po drugiej farmy lajków pod przykrywką kolejnych akcji protestacyjnych. Nie warto brać w tym udziału. Szanuj swoją psychikę, szanuj swój czas, szanuj czas swoich znajomych. Jeśli już coś rozpowszechniasz – niech będzie to merytoryczne. Kultura wypowiedzi w sieci to bardzo wartościowy przymiot :)
Po drugie, jeśli masz ochotę dać społeczny upust swojej niechęci względem przedwcześnie podpisywanej umowy, możesz dołączyć do największej w Polsce grupy zrzeszającej przeciwników ACTA. Fanpage nazywa się Nie dla ACTA w Polsce i ręczę za niego, bo znam osobiście twórców. Inne stronki już mojego zaufania nie budzą (szczególnie, że widziałem nawet parę nawołujących do przekazywania im pieniędzy na rzecz drukowania ulotek. Yeeah, suuuure.)
Po trzecie, edukuj. Podsyłaj znajomym wartościowe teksty poświęcone problematyce porozumienia ACTA. Polecam swój (no a jak!), ale nie tylko. Warto też rzucić okiem na inne blogi – na przykład ten lub ten.
Po czwarte wreszcie – zasypuj posłów merytorycznymi mailami. Adresy kontaktowe czekają na tej stronie, Vagla zaś przygotował dla Ciebie wygodną w obsłudze listę najbardziej palących pytań dotyczących całej akcji. Wiele ugrupowań bądź pojedynczych polityków dowiedziawszy się o sprawie podjęło natychmiastowe kroki w celu powstrzymania całego procesu do czasu pełnego wyjaśnienia o co chodzi oraz po co nam właściwie ta ACTA w kraju. Jest to spory sukces.
Przyszłość
Czekają nas interesujące chwile. Jeszcze wczoraj faktem było, że Polska podpisuje umowę 26 stycznia w Brukseli albo w Tokio (co serwis to inna lokalizacja) i wyraża tym samym chęć uczestnictwa. Dzisiaj sytuacja zmieniła się całkiem diametralnie, bo premier zdecydował się na konstruktywne spotkanie z wyrażającym wątpliwości względem umowy ministrem cyfryzacji (który zresztą to spotkanie zaproponował na wtorek) i, na chwilę obecną, podpisywanie najprawdopodobniej odroczono.
O ich decyzji dowiemy się dosłownie za parę chwil.
Przeciwnikami ACTA jest bardzo wiele europejskich krajów (gdzie najaktywniejszymi bojkotującymi są Francja i Holandia), a nawet jeśli byśmy się pod treścią porozumienia podpisali – od wejścia przepisów w życie nadal dzieliłyby nas przynajmniej dwa ważne głosowania (oddalone od siebie w czasie).
Daje to sporo miejsca na wyrażanie publicznego niezadowolenia i wszystkie inne formy demokratycznego protestu. Na jutro sporo polskich serwisów zapowiedziało tzw. blackout, czyli wygaszenie swojej strony głównej w ramach przekazywania użytkownikom pewnej idei.
Nie chce mi się szukać winnych zaistniałej sytuacji, ale jeśli miałbym skupić się na jednej instytucji, byliby nią politycy ogółem. Jestem zwolennikiem uczciwych i przejrzystych decyzji, więc nie podobają mi się uchybienia odnajdywane po czasie w kolejnych etapach przygotowywania porozumienia ACTA.
W tym konkretnym przypadku nasi rodzimi politycy powinni wykazać się wręcz nadprogramową ilością wyrozumiałości i chęci dzielenia się informacjami, gdyż mówimy o jednej z pierwszych umów mających wpływać na strukturę polskiego Internetu. Która jest, nazwijmy to eufemistycznie, szczególna. Ale, jak widać, szary internauta potrafi się jednak w trudnym momencie zorganizować i na zdanie rządzących wpłynąć.
Dlatego, szybko podsumowując, zachowajmy spokój. Nie jest źle, może by dobrze. Wszystko zależy od nas. Cztery dni temu o ACTA widzieli tylko politycy. Wczoraj wiedział o niej cały kraj. Dzisiaj politycy sugerują się zdaniem wyborców.
Aż nie mogę się doczekać, co przyniesie jutro.
Ciepło pozdrawia Twój bloger,