2006 rok. Wczesna wiosna. Wietrzne popołudnie po zajęciach. Wietrzna górka kawałek od szkoły. Siedzę z kumplem na ławce i gadamy o pierdołach. Temat schodzi na Internet (chodzimy na kółko informatyczne w czwartki żeby móc choć trochę posiedzieć w sieci) i po krótkiej wymianie ciekawych stron z recenzjami gier w powietrzu krystalizuje się niby niezobowiązujące pytanie. “Andrzej”, słyszę, “a kojarzysz Kominka?”
– Kto to? – kontruję.
– Taki facet, pisze swojego bloga – odpowiada mi kumpel. Nazwijmy go tutaj Markiem, bo nie wiem czy chciałby być wspominany w sieci z prawdziwego imienia. Lubiliśmy się i sporo razem robiliśmy, ale życie jakoś skutecznie rozsnuło nasze ścieżki i widujemy się jedynie od czasu do czasu gdzieś na mieście.
– Co to jest blog? – zadaję pytanie pomocnicze podtrzymujące tezę, iż “każdy kiedyś sikał do nocnika”.
– No taka prywatna stronka. Koleś pisze o życiu i innych różnych sprawach, ale to co teraz odwalił z doktorem Oetkerem to już jest rekord – uśmiecha się Marek.
– Tym od deserów?
– Poszło o budyń.
– Ale jak to o budyń?
Ale Marek nic więcej powiedzieć nie chciał. “Będzie lepiej, jak sam rzucisz okiem” podsumował temat i znowu wróciliśmy do gadania o taktykach na mapy w Quake’u II. Jakiś czas później usiadłem przed komputerem i zamiast sprawdzić pocztę i zajrzeć do komentarzy pod moim najnowszym newsem o komiksach odpaliłem Google.
Wpisałem “Kominek oetker” i potwierdziłem enterem. I już mi tak zostało.
Historie, historie
Tak, przed chwilą skończyłem czytać pierwszą książkę autorstwa Tomka Tomczyka (czyli Kominka, fyi). Ale czemu złapał mnie aż taki sentyment – nie wiem. Chociaż jeśli miałbym strzelać to pewnie bym uznał, że to przez blogowanie samo w sobie. W przeciwieństwie do wielu innych zawodów, aktywności czy pasji jest to czynność, która – wykonywana poprawnie i w pełni – zżera człowieka doszczętnie. Od głowy po trampki. Do zera.
Lubię to co robię i lubię mówić o tym tak, jakby było czymś więcej niż być może jest faktycznie. Nawet o tym pisałem niedawno.
I napisał o tym Kominek. (Premiera słowami autora tutaj.)
“Bloger”
To coś pomiędzy autobiografią (1/5) a zbiorem odpowiedzi na pytania nurtujące każdego próbującego swoich sił w tej sieciowej przygodzie (4/5). Wybrania się jako fabuła i wybrania się jako poradnik. Czyta się lekko, wulgaryzmów jest w sam raz (przy jednym, tym o gwiazdkowaniu zakrztusiłem się tak strasznie, że byliśmy wszyscy o włos od pierwszego pozwu o zwrot kosztów leczenia w blogosferze) a ostatnia strona przychodzi zupełnie znienacka, nawet pomimo długiego epilogu.
Warto jednak pamiętać o słowach Maćka Budzicha. Kominek wbrew pozorom nie jest “najbardziej poczytnym z blogerów” tylko raczej kimś w stylu “blogera we własnej, najbardziej poczytnej kategorii”. Pochodną tego stanu rzeczy jest okazjonalna hermetyczność zawartych w “Blogerze” rad. Można je przemyśleć, nie należy ich kopiować.
Ale z drugiej strony chodzi mi po głowie fragment rozmowy z Adamem Przeździękiem. Otóż, cytując z pamięci, Tomek to po prostu domorosły ekspert. Swoje wie. Do aktualnego miejsca w sieci doszedł przy pomocy miliarda wyklepanych zdań i dewastując przy okazji dziesiątki klawiatur. Nawet jeśli nie można jego porad zerżnąć dosłownie (już słyszę ten płacz wszystkich średnio kreatywnych wannabies) to i tak warto się z nimi zapoznać.
Kibicowałem tej książce już od jakiegoś czasu i o, nawet się nie przejechałem.
Więcej historii
Chociaż tym, co spodobało mi się najbardziej nie były anegdoty prywatne. Nie były to też rady. Naprawdę, choć dobrze je zobaczyć w jednym, skupionym miejscu to do większości z nich (z naciskiem na “lecz nie wszystkich”) doszedłem już jakiś czas temu dzięki zwykłemu czytaniu dziesiątek blogów i prostej obserwacji.
Tym, co podeszło mi najbardziej był ten szczególny klimat obcowania z dziełem, które napisała osoba szczęśliwa z możliwości posiadania wystarczająco doświadczenia i lat “przepracowanych w zawodzie” by móc spokojnie i z czystym sercem podzielić się swoją wiedzą i spostrzeżeniami.
Klimat czytania historii człowieka, który lubi to co robi i, co więcej, chyba nawet mu się udaje:)
Coś pięknego.
Twój bloger,