Zgodnie z Waszymi głosami sprzed tygodnia (zwiedzaliśmy Porto pod kątem detali) tym razem ulegamy pokusie pojedynczej tematyki spaceru i o, proszę. Same kafejki i charakterystyczne lokale. I nic więcej. Tak akurat na zimny listopad.
Kultura picia poza domem jest tutaj bardzo rozwinięta. Picia, nie jedzenia. W przeciwieństwie do Francji, Portugalczycy jedzą przeważnie w domach, szczególnie te główne posiłki.
Ale “bebidas” to już tylko publicznie. Razem z popytem ciągnie się więc i podaż. Restauracji, kafejek i pubów jest ogrom. Podzieliłem całe to portugalskie bogactwo na cztery kategorie – knajpki codzienne, dawne, nowe i winiarnie.
Codzienne
Ładna pogoda jest tutaj przez 9-10 miesięcy w roku, tak więc większość obrotu powstaje dzięki ogródkom. Wszystkie wyglądają tak samo – wiklinowe lub metalowe krzesełka, te charakterystyczne stoliki z “cedekami” na blacie. Silne, mocne kawy.
Najlepsze jest to, że takie zupełnie normalne kawiarenki można znaleźć dosłownie wszędzie – nawet w najgorętszych turystycznie częściach miasta. Te parasolki są przy przepięknym fragmencie rzeki, tuż nad samym oceanem.
A jak wszystkie lokale zajęte, to zawsze można postawić budkę. Tak wyglądają gastronomiczne budki w Portugalii.
Jak już wspominałem tydzień temu, kamienice są w Portugalii niespotykanie głębokie. Sięgają sześćdziesięciu metrów. Wiele lokali jest zatem całkowicie zadaszonych, ale wtedy najczęściej lecą w jedzenie. Zdarzają się jednak i krótsze przestrzenie, wtedy z reguły właściciele próbują zrównoważyć ciut wyższe ceny porcji dodatkowym wystrojem. Ot, na przykład, zdjęciem marynarza.
Dawne
Innym segmentem (również cenowo, choć nie tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Jest drożej o jakieś 10 do 50 eurocentów) są lokale z przeszłością. Porto to śmieszne miasto, bo przetrwało parę trzęsień ziemi, pożarów i tsunami (spośród których jedno zatrzymało się dopiero w Hiszpanii!) a większość budynków i tak pamięta dawne, bardzo dawne czasy.
To jest fronton Brasileiry, jednej z dwóch najstarszych kawiarni w Porto. Lunch potrafi zeżreć całą zawartość portfela, ale kawka kosztuje prawie tyle “co wszędzie”. Lubię.
Druga z najstarszych knajpek. Nazywa się Majestic i ma na zapleczu toaletę z publicznym, wolnostojącym na powietrzu zlewem w formie fontanny. W menu dawne i klasyczne przekąski przeplecione z burgerami lub hot dogiem. Zarówno burger jak i hot dog wyglądają niczym wyjęte z teoretycznego, secesyjnego pubu.
Portugalczycy mają hopla na punkcie Włochów (zrozumiałe) i Francji (nie zrozumiałe – przecież ich najeżdżali). Tutaj możesz rzucić okiem na efekt fascynacji tymi drugimi. Tematycznych kulturowo kawiarni jest spoko, ale aż tak dopracowanych – chyba tylko ta jedna.
Znajduje się na, nomen omen, Rua de Paris.
Nowe
Pomimo kryzysu, w Porto powstaje też dużo nowych, prywatnych lokali. Modnych i hipsterskich, bo w końcu nie od wczoraj wiadomo, gdzie się czają pieniążki :)
No, dobra. Zanim przejdę do hipsterów do jeszcze tylko chwila turystyki. Porto ma nietypowe plaże – albo kamieniste albo cudownie piaszczyste, ale z ogromnymi kamieniami. A na nich ma nietypowe kafejki. Często pozwalające w spokoju posiedzieć dosłownie parę metrów od huczącego jesienną siłą oceanu.
Plan B! Zupełnie jak w Warszawie! A w nim zmęczeni życiem turyści z Londynu!
O, tutaj jest fajnie wieczorami. Niestety nie miałem akurat czasu skoczyć późną porą ze statywem, więc muszę Cię poprosić o odrobinę wyobraźni. Przypomnij sobie naprawdę fajny, stylowy chillout. Taki z muzyką, drinkami, fajnymi strojami i spokojem.
A potem opal lekko ludzi i troszkę ich zmniejsz. Gotowe :)
Winiarnie
Poza dwoma kawami (jedna rano, druga wieczorem), żaden Portugalczyk nie przeżyje bez swojej dziennej porcji wina.
Wspominałem na początku naszej przygody, że drugi brzeg rzeki jest w całości pokryty długimi kamienicami skrywającymi piwnice Porto. No to masz. Oto piwnica Porto. Krótka, bo podobno są 2-3 razy dłuższe.
Ciekawostka – beczki są tradycyjnie przywiązywane do podłoża, bo oceaniczne sztormy potrafią pójść w górę rzeki i doszczętnie zalać parę pięter nabrzeżnych budynków. I byłaby tragedia, gdyby nie perfekcyjna szczelność dębowych beczek. Przez materiał przechodzi jedynie powietrze. Woda – nigdy. Tylko że zbiorniki lubią zalane zachowywać się jak gumowa kaczuszka, stąd sznury.
Stukanie się pod sufitem pewnie by trochę zaszkodziło winu.
Wbrew obiegowej opinii wino Porto nie jest jedynym winem w mieście. Stołowe też lecą.
Na zakończenie fajna zabawa ostrością w jednej z ciekawszych winiarni, bo piętrowej i do tego połączonej ze sklepem dla artystów. Pan uznał, że cieszy się na naszą obecność i przygotował w prezencie malutkie tapasy z sera i ichnich krakersów :)
W podzięce zarzucam lokalizację – pętla autobusowa Loios, tuż przy placu Aliados. Samo centrum.
Aparat
Wszystkie zdjęcia w dzisiejszej notce wykonałem aparatem Nikon D600, szkło Nikkor 24-70 lub Nikkor 50. Tak sądzę. A jeśli nie to pewnie był to Nikon P310. Innych przy sobie nie mam.
W tym tygodniu mam do mojej live-recenzji dwie nowe opinie. Jedną techniczną i jedną społeczną. Zacznę od społecznej.
Focenie z profesjonalnie wyglądającym aparatem w dłoni jest super. Wchodzę do kawiarni, zaglądam ludziom w talerze (ostatecznie tych fotek nie wrzuciłem bo zmieniłem pomysł na motyw przewodni wpisu), próbuję nawet się odważać i robić na ulicy pełnego streeta. I co? I nic. Wszyscy Cię ignorują. Błogosławiony cień. Chyba biorą mnie za prasę.
A uwaga techniczna jest bardzo prosta – Nikon D600 to król czułości. Niektóre z powyższych zdjęć robiłem na ISO 3200 i wyglądają lepiej, niż ISO 800 pewnego innego modelu, ale że jest to konkurencja to pewnie nie mogę wspomnieć nazwy marki. Coś pięknego. Podziwiam i zamierzam katować.
Głosowanie
Dobra, tym razem muszę Was jakoś obejść. Nie chcecie tego oceanu i nie chcecie. To już będzie parę tygodni jak się czaję z jego sesją (a ma nawet filmik!). Dlatego opcjami na kolejny odcinek spacerów są:
– Surowy Ocean
– Wyjątkowo: fotostory z Londynu (!)
Ale jedna uwaga. Aby wygrał Londyn, musicie na niego oddać dwa razy więcej głosów niż na Ocean. I nie mniej.
Ha! I co teras? :>
Twój bloger,