Książkowy, oczywiście. Nie pamiętam kiedy ostatnio “nie miałem co czytać”. Promocja tu. Premiera tam. Do niedawna zagrzebywałem się w tytułach, na które “kiedyś będę miał czas” w tempie, serio, zastraszającym. Aż tu nagle znalazłem sobie bardzo skuteczną łopatę :)
Łopata nazywa się czytnik. Konkretniej: Kindle. Mam go już od jakichś sześciu, może siedmiu miesięcy i w związku z tym faktem chcę się z Tobą podzielić paroma obserwacjami.
Po pierwsze – przyczyna
Zdecydowałem się zakup, ponieważ:
– polecał go dawno temu Kominek, dzięki niemu zakiełkowała we mnie cicha potrzeba posiadania kolejnego gadżetu. Lubię gadżety
– miałem w planie pół roku w obcym kraju. Bez książek nie przeżyję a branie dodatkowej walizki z samym papierem też mi nie pachniało fiołkami
– namówiła mnie Karolina (mam wewnętrzny brzęczyk, że gadżety są spoko, ale można bez nich przeżyć)
– zacząłem przeglądać różne Virtualo i Woblinki i spodobały mi się ceny książek w promocjach
– już parę wielkich książek w tramwajach czytałem (gruba okładka, fachowe 800 stron, porąbany format typu “ładne wydanie”) i konkluzja jest prosta – NEVERMORE, ale to nigdy przenigdy
– po prostu mi się spodobał :)
Po drugie – faktyczne użytkowanie (i ta akcja z samolotem)
Czytnik ebooków to jedno z najważniejszych ludzkich odkryć od czasów kromkowanego chleba. Jadę na pół roku do obcego kraju, mam przy sobie ważący NIC, płaski i drobny przedmiot, na którym trzymam jakieś ~100 różnych publikacji i jak jedna mi się skończy to klik, klik, zaczynam czytać kolejną. Jak jestem zmęczony to zwiększam czcionkę, jak boli mnie, nie wiem, ramię to przekręcam się na drugie i nie zmienia to w niczym komfortu czytania.
Swoją drogą – praworęczni stanowią od 85 do 90% populacji na świecie. Trendy podłapuje i umacnia masywna większość. Dlaczego więc Europa i USA wydają ksiązki czytane od lewej do prawej skoro jest to niewygodne przy operowaniu jedną ręką np. przy jedzeniu (większość praworęcznych je prawą ręką)? Dziwne.
No, ale wracając do meritum. Baterię w Kindle’u ładuję raz na 2-3 tygodnie i, szczerze mówiąc, na co dzień zwyczajnie zdarza mi się zapomnieć, że to urządzenie elektryczne. W tej chwili też nie mam pojęcia, gdzie leży ładowarka. Dopiero w grudniu będę musiał o tym znowu pomyśleć.
Oho, kolejne “swoją drogą” – nie wiem czy wiecie, ale przez Kindle można mieć całkiem zabawny problem w samolocie. “Wyłączony” Kindle nie jest tak naprawdę wyłączony, tylko emituje wygaszacz ekranu. Pełne wygaszanie nie ma sensu, bo bez zmieniania stron żadne impulsy i tak nie zachodzą. I weź tu wytłumacz stewardowi, że to nie jest urządzenie elektryczne w pojęciu definiowanym przez samolotowe guidebooki bezpieczeństwa :)
Po trzecie – outcome (czyli ten problem z nagłówka)
W podejściu procesowym w biznesie mówi się o inpucie (to, co wchodzi), outpucie (to, co wychodzi) i outcomie, czyli skutkach długoterminowych lub niebezpośrednich. Długoterminowym lub niebezpośrednim skutkiem posiadania czytnika jest u mnie zwiększenie się skuteczności w pochłanianiu książek.
Czytam sporo, choć znajduję na to czas jedynie jak gdzieś jadę lub tuż przed snem. Jeszcze pół roku temu miałem średnie tempo jednej książki na tydzień – półtora tygodnia. Odkąd mam czytnik czytam jedną – dwie tygodniowo.
Nie wiem jakim cudem :), ale tak jest. Obstawiam poprawienie się częstotliwości mikro-czytania. Takiego w windzie, gdy ładuje mi się filmik, gdy czekam na przyjazd autobusu. To dziennie potrafi być i 100 stron. To dużo.
Kindle, poza zastąpieniem papierowych książek, wymienił mój zwyczaj mikro-wypełniania-czasu z grania w popierdółki na komórce na czytanie książek. Nie wszyscy tak lubią – mi się podoba.
Przez te paskudne promocje ebooków kupuję więcej książek niż kiedykolwiek, ale stosik (tym razem wirtualny) – uwaga – MALEJE :)
Cieszę się & jestem pod pełnym wrażeniem.
A jak u Was – moglibyście mieć czytnik? Tak, nie, dlaczego? A może macie i też przeżywacie rewolucję czytania?
Foteczki mojego autorstwa. Keep it tight,