Tak sobie myślę, że chyba nigdy nie umiałem pracować w ciągu dnia. Co prawda musiałem – szkoła i te sprawy – ale to nie było to. Zawsze podświadomie czekałem zmierzchu i dopiero wtedy wychodziło mi pełne skupienie na dowolnej czynności. Szybko nauczyłem się, żeby zostawiać moje najważniejsze priorytety na sam koniec dnia, bo…
… tylko dzięki temu udawało mi się (i nadal udaje) osiągać w nich jakość, która mnie zadowala. Od paru lat moim głównym priorytetem jest blogowanie i projekty z blogowaniem związane. Większość wpisów, artykułów i pomysłów tworzę wobec tego w nocy, jako ostatnie zajęcie przed filmem lub książką i snem. Gdy piszę te słowa też jest już ciemno.
W tworzeniu nocą:
Lubię poczucie samotności. Najwięcej weny pojawia się zawsze, gdy wszyscy już dawno pójdą spać. Gdy za oknem nie będzie już prawie żadnych rozświetlonych okien a jedyne dźwięki będą dobiegać ze słuchawek.
Lubię poczucie ciszy. Bez karetek, szumu, rozmów, ciągłych zaczepek.
Lubię poczucie odosobnienia. Pustki na Fejsie nie generują nowych powiadomień. Nie ma nowych maili. Nie ma nowych komentarzy.
Lubię poczucie pustki. Jedynymi detalami, które widzę są te w snopku światła z lampki. Nic mnie nie rozprasza.
Lubię wreszcie granie na cel. Zawsze najważniejszą rzecz do zrobienia danego dnia zostawiam sobie na sam jego koniec, bo wiem, że będzie dzięki takiej kolejce dopracowana do granic możliwości.
A poruszam temat, bo wszyscy guru tego świata podkreślają, że (podobno) największa produktywność jest rankami i że najlepiej się wstaje razem z pierwszymi kursami dziennych autobusów i w ogóle.
Serio, dlaczego?
Czy tylko mi rozbudzenie się zajmuje minimum godzinę i wtedy już z reguły harmider codzienności trwa w najlepsze?
Discuss! :)
Autorem zdjęcia jest monkeyc.net.
Buźki z Porto,