Miałem zostawić luźny weekend, aby na pewno każdy zdążył się w spokoju przedstawić. No, tak. Miałem. Jak zwykle, gdy planuję coś na bloga, dosłownie kwadrans po podjęciu decyzji łapie mnie szybki temat, który koniecznie muszę poruszyć. Tym razem padło na angielski akcent Moniki Brodki.
Najpierw anegdota
Byłem niedawno w londyńskim pubie i trafiłem na stand-up jakiegoś młodego typka. Wstęp do skeczu i druga z historyjek nie mają znaczenia, na potrzeby wpisu przytoczę Ci pierwszą. Otóż stand-uper jechał sobie kiedyś metrem z Canary Wharf na Waterloo a pociągi były tego dnia wyjątkowo tłoczne. Skład sunie pod ziemią, tłumy się lekko zderzają ze sobą nawzajem, wszyscy jacyś tacy markotni.
Nagle przez długość całego wagonu rozlega się ogłuszające pierdnięcie. Tak głośne, że szyby przestają na moment drżeć w oknach a dźwięk dociera pod najgrubsze ze słuchawek. Pierdnięcie gigant.
Wszyscy zamierają.
Gdzieś głęboko w świadomościach wiedzą, że jedyną taktyką przeżycia na taką sytuację jest rozpaczliwe obserwowanie czubków swoich butów.
Wtem pewien potężnie zbudowany jegomość lekko poprawia siedzenie, drapie się po karku i głośno stwierdza:
– Fine ass!
Teraz kontrprzykład
(Do zachowania, o którym opowiem za moment. Dzisiejszy tok rozumowania jest trochę magiczny, ale jakoś mi wybaczysz.)
Szwecja to bardzo muzyczny kraj, od wielu lat nie ma sezonu bez przynajmniej jednego udanego debiutu z ich strony. Sporo z tych debiutów umie angielski jedynie z zeszytów. Brzmią niewiele lepiej od pachnącego sake Ingiriszu. Początkowe albumy The Hives lub niektóre popularne single od Lykke Li brzmią jak wyuczone, fonetyczne pasma dźwięków. Ale co z tego. Ta odrębność bywa bodźcem ich karier.
Taki urok, taka sztuka, taka cecha charakterystyczna. Taka miłość.
Wreszcie notka jako taka
No dobra, to skoro znacie już przygody radosnego Anglika i nigdy wcześniej nie ujawnioną tajemnicę sukcesu Lykke Li mogę w końcu przejść do sedna.
Fajna piosenka Brodki załapała się na rewelacyjny remix w wykonaniu Kamp! i efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Potem nad nutką usiedli zdolni ludzie i pacz, klip sezonu. Zakochałem się w tym remiksie w dniu premiery i teraz zakochuję się na nowo.
Tyle że jednym z pierwszych komentarzy pod teledyskiem było życzliwe spostrzeżenie, że “NADAL słychać polski akcent i to grubo”. Podobną opinię złapałem też wśród paru statusów na swoim facebookowym wallu.
Aw, man.
Teoretycznie moje przemyślenia nie są tutaj potrzebne, bo kontrowersyjny komentarz szybko utonął pod toną kciuków w dół, ale dyskusje z fejsa popłynęły trochę innym trybem. Ujawniając spore luki w myśleniu.
Nie wiem czemu posiadanie polskiego akcentu jest czymkolwiek wstydliwym, to raz. Gdybyśmy mieli milczeć do czasu osiągnięcia pełnej płynności w full britishu to milczelibyśmy nadal. Zresztą, znam tylko dwie grupy, które ZAWSZE wypomną drugiemu złą wymowę. Studenci anglistyki i ludzie, którzy po angielsku znają tylko “hello”. Jedni, bo to ich życiowa krucjata; drudzy z czystej zawiści.
Nie wiem czemu niby Brodka ma mieć słaby akcent, to dwa. Nie, nie mówi czystym Cockneyem ale mówi miękko, płynnie i od słuchania nie bolą uszy. Być może przez ostatnie dwa miesiące nasłuchałem się więcej odmian angielskiego niż kiedykolwiek miałem w planach poznać, to może zaburzać mój osąd. Ale hej. To naprawdę jest poprawny angielski.
No i po trzecie – skoro SŁYCHAĆ że nie jest rodowitą Angielką/Amerykanką to nie lepiej potraktować tę odrębność jako jej sprzedającą setki tysięcy albumów cechę odróżniającą Monikę od całej reszty synthpopu?
Mało co mnie tak drażni jak patrzenie na pustą stronę szklanki. Już o tym pisałem (co prawda nie raz, ale najdobitniej tutaj). Jeśli masz metr dziewięćdziesiąt, co dyskwalifikuje Cię z bycia astronautą NASA, przestań szlochać tylko albo zajmij się czymś innym albo zmień prawodawstwo dotyczące misji kosmicznych, proste.
Twój bloger,
///
PS: Nauczony doświadczeniem po ostatniej sytuacji od razu dodaję disclaimer, iż nie, dzisiejsza notka nie powstała aby obrazić wszystkich znanych mi studentów anglistyki. Kurczaki, sam na ten kierunek składałem kiedyś papiery. Tyle tylko że u większości z nich zauważam niepokojący trend poprawiania WSZYSTKIEGO wokół siebie. Znajomi studenci medycyny, prawa, historii, psychologii lub ekonomii jak się pomylę w dziedzinie ich jurysdykcji to najczęściej po prostu wzruszają ramionami. Ale nie, angliści nie. Tutaj zawsze łapię wykład. Jeśli wiecie czemu tak jest to z chęcią się dowiem :)