Nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że o Justinie Vernonie piszę dopiero dzisiaj. Lubię i słucham tego pana od dawna (pierwszy raz zetknąłem się z nim podczas oglądania trzeciego sezonu Skins), więc nie tłumaczy mnie nic. Dlatego nawet nie próbuję owijać w bawełnę. Panie, panowie, Bon Iver.
Koleś jest amerykańskim muzykiem, który swoją pierwszą płytę nagrał w trakcie trzymiesięcznego pobytu w odosobnionej chacie, gdzieś w zapomnianych przez ludzkość lasach Wisconsin. Ziścił tym samym jedno z moich najdawniejszych marzeń o eskapizmie. Polubiłem go, zanim nawet zdążyłem poznać resztę jego piosenek.
To, co tworzy ciężko już nawet nazwać folkiem (choć pod takim tagiem najłatwiej go znaleźć). Bon lubi balansować na granicy poezji śpiewanej i spokojnych ballad. Gra na wielu instrumentach, ale każde z jego wykonań charakteryzuje dokładnie ten sam poziom pasji wkładanej w tworzone właśnie dzieło. Zresztą, zobacz:
Chociaż niektórzy lubią też zwracać uwagę na pewną etymologiczną perełkę zawartą w samej nazwie zespołu. Zgodnie z polską Wikipedią:
Nazwa Bon Iver oznacza połączenie francuskiego “bon hiver” (dobra zima) oraz niewłaściwie wymówionego “bon ivre” (nieźle nachlany).
Sam Justin zdaje się specjalnie nie przejmować takimi korelacjami. Kulisów jego pobytu w odosobnionej chacie nie zna nikt. Ale spójrz, co też ma za uchem w poniższym nagraniu Wolves :)
Jego pierwszym przebiciem do szerszych mediów było wspomniane już we wstępie do tekstu wykorzystanie krótkiego utworu Woods w ósmym odcinku trzeciej serii popularnego serialu Skins. Scena zjednała sobie ogromne rzesze fanów (był klimat, oj był) a marka Bon Iver zaczęła przyciągać lajki i wyświetlenia niczym Nowy Jork artystów w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Justin jest teraz jednym z najbardziej proszonych wykonawców na tegoroczną edycję Open’era (jestKulturowe typy możesz podejrzeć tutaj).
Ciekawostka – wspomniana chwilę temu piosenka cieszy się niesamowitą wręcz podatnością na remiksy, bo wystąpiła też w najnowszej rap-operze Kanyego Westa. W wersji teledyskowej trwa ona ponad pół godziny (i z ręką na sercu Ci ją polecam – sam widziałem już chyba z pięć razy), ale interesujący nas fragment zaczyna się w 26:55. Kanye zamienił spokojną, melancholijną melodię w pełen werwy i bardzo przekonywującego basu kawałek. Widziałem go na żywo podczas pracy przy tworzeniu zeszłorocznego Coke Live Music Festival (udało mi się wyrwać na moment) i, kurde. Robił wrażenie :)
Wracając do Justina (Bon Iver to jego zespół), chłopak ma generalnie niesamowite szczęście do innych artystów biorących się za jego piosenki. Napisał dawno temu jeden ze swoich bardziej znanych hitów, cichą balladę Skinny Love. Po paru latach, całkiem niedawno, z wielkim sukcesem wykonała ją nieletnia wokalistka znana pod pseudonimem Birdy. Jej wersję możesz znaleźć tutaj. Cóż, podobno prawdziwa sztuka jest uniwersalna. Dobrze to o Bonie świadczy :)
Słowem zakończenia, czeka go świetlana przyszłość. Jest rozpoznawany, ceniony i reprezentuje sobą wysoką wartość, o którą ostatnio jakby trochę ciężej. A wydał dopiero dwie płytki. Nie mogę się doczekać trzeciej.
A Ty?
Fotka stąd. Ciepło pozdrawia Twój bloger,