Okej. Dzisiaj mijają równe dwa tygodnie jak bawię się Ultrabookiem (trzynastocalowy model Acer Aspire S3), najwyższa więc pora na pierwszą część recenzji. Dosyć nietypowej recenzji, bo w dużej mierze opartej o pytania zadane przez Was.
Mobilność
Pierwsze wrażenie (polecam kliknąć w tego linka, dużo zdjęć), jakie wywiera na Tobie ten komputerek, potrafi złożyć do samego parteru. Mnie poskładało.
Swoimi wymiarami i grubością skutecznie chowa się w dowolnym stosie gazet, a gdyby nie pokrowiec, ciągle gubiłbym go w plecaku. Jest tak mały, że przed kupnem etui dwa razy mi się schował w zeszyt A4 i była chwilowa turbo-panika. Co więcej – ładne i dopracowane wykonanie totalnie dominuje w trakcie wywierania drugiego wrażenia, więc dokonanie uczciwej oceny jest możliwe dopiero gdzieś na wysokości wrażenia trzeciego lub czwartego.
Ten etap mam już za sobą, może uda mi się zatem wykrzesać z siebie odrobinę rzeczowości:
Ultrabook Acera, pomimo 13’3 calowego ekranu mierzy jedynie 32,3cm * 21,8cm czyli mniej więcej tyle, co kartka A4 (no i, *ekhm*, nieco mniej niż Macbook Air o takiej samej przekątnej ekranu *ekhm*). Jest gruby na 17,5 milimetra, czyli bez problemu bije na cienkość noszony przeze mnie na wydział notatnik liczący tylko sto osiemdziesiąt kartek.
Ultrabook, pomimo drobnej budowy, sprawia mocne wrażenie. Co prawda nie naginałem go jakoś ekstremalnie, ale wydaje mi się, że jest w stanie sporo wytrzymać. Innymi słowy – po dokupieniu fajnego sleeve’a, w ogóle się nie boję nosić go w plecaku, pomiędzy innymi rzeczami.
Nie wiem ile dokładnie waży, ale spokojnie dwa razy mniej od mojego poprzedniego mobilnego sprzętu – białego netbooka Samsunga (o takiej muszelkowatej obudowie, dosyć znany model). Noszę go ze sobą wszędzie, bo nie robi mi najmniejszej różnicy w komforcie przemieszczania się. Jego zwyczajnie nie czuć :)
Generalnie, jeśli chodzi o mobilność, to nie spotkałem się jeszcze z równie fajnymi rozwiązaniami. Po pierwsze – diody informujące o stanie baterii i pracy komputera są umiejscowione przy zawiasach ekranu, więc widać je nawet, gdy komputer jest zamknięty. Obok nich znajdziesz guzik włączający sprzęt – nie sposób go niechcący dotknąć podczas bezwzrokowego pisania na klawiaturze. Drobnostki, a cieszą.
Dalej – wszystkie istotne porty (bateria, dwa USB oraz HDMI) są umiejscowione z tyłu, więc np. modemu albo wtyczki od zewnętrznej myszki nie da się niechcący upitolić łokciem podczas trzymania laptopa na kolanach lub wąskim stoliku. Tak, mam z takimi przypadkami niemiłe wspomnienia i nie, nie czuję się na siłach do nich wracać ;)
Tempo, w jakim ultrabook się włącza powala. Od zupełnego wyłączenia do pracującego, w pełni stabilnego systemu czekamy około czterdziestu sekund. Powrót z uśpienia (czyli mojej jedynej formy przerywania pracy na mobilnych komputerach) prezentuje się jeszcze lepiej. Nie przekracza trzech sekund.
(Z tego co się orientuję, uzyskano taki efekt dzięki hybrydowej konstrukcji twardego dysku HDD + nowatorskiej technologii SSD, ale po tego typu informacje zapraszam Cię do przyjemnie technicznej recenzji umieszczonej na blogu Antyweb.pl lub ekstremalnie technicznego testu opublikowanego na Chip.pl).
Podobnie zaskakuje sposób łączenia się ultrabooka z siecią Wi-Fi. Jeśli masz zapisaną znaną komputerkowi sieć, jedyne co musisz zrobić, to podnieść klapkę. System już będzie połączony. Korzystam z chmury oferowanej przez Dropboksa (jak klikniesz w tego linka to zyskamy po 250mb dla każdego ;) i wszystkie zmiany w plikach są uwzględniane jeszcze przed pełnym wyprostowaniem zawiasów. Kosmos.
Zaczynam szczerze podejrzewać, że w obudowie ktoś poukrywał parę futurystycznych czujników, które zaczynają wstępnie odpalać system na samo moje spojrzenie. Niestety, technologia ta jest tak zaawansowana, że nie jestem w stanie potwierdzić mojej tezy bez dostępu do fachowego laboratorium.
Użyteczność
A jak się na tym maluchu pracuje? Wygodnie, choć trzeba się przyzwyczaić.
Primo – klawiatura. Jak na komputery przenośne, jest całkiem spora i wygodna (chociaż przy moich dużych dłoniach, mało która klawiatura jest naprawdę odpowiednia). Parę rozwiązań przechodzi jednakże na styk. Przede wszystkim przeszkadzają mikroskopijne kursory, nie da rady żadnego z nich celnie wcisnąć bez rzucenia okiem, gdzie się ma palec.
Drugim rozwiązaniem wymagającym chwili uwagi jest przecięcie klawisza Enter na pół. Co prawda Acer stosuje ten patent już od jakiegoś czasu, ale jak ktoś ma już wyrobiony nawyk klikania w górną część klasycznego, dużego Entera, no cóż. Teksty znienacka zaczną być przetykane prawym ukośnikiem ;)
Podobnie mieszane uczucia może budzić touchpad (zwany też czule w polskiej literaturze fachowej smyradełkiem). Jest spory, wyczuwa więcej niż jeden punkt dotyku (ekran można przesuwać dwoma palcami, jak na macach) i reaguje z opóźnieniem wyważonym tak, by nie przeszkadzało w nagłych gestach ale też i nie przejmowało się losowym bodźcem wywołanym, na przykład, nadgarstkiem. Tylko że, hm. Ten touchpad ma luzy. Tak jakby jego powierzchnia czująca nie została odpowiednio przymocowana do tego czegoś pod spodem. Ale może to tylko moje wrażenie?
Kamerka chwali się liczbą 1.3 megapiksela, czyli w zupełności starcza do nocnych pogaduch na Skajpie. Co prawda musisz uważać jak siadasz, bo Ultrabook wyposażono w ekran typu glare (lustro) i odbijać Ci się w nim będzie nawet najmniejszy punkcik światła. Ale nie jest to dla mnie wadą – i tak zawsze pracuję na dzikim kontraście, więc przynajmniej kolory mam ładne.
Tak chwalę i chwalę (no, może poza luzami w smyradełku), więc chyba wypadałoby się do czegoś przyczepić. Otóż nie wiem kto projektował wspominane już nieco wcześniej wyjścia w tylniej części obudowy, ale, hm, jakby kulturalnie to ująć. O, już wiem. TAK BLISKO SIĘ PORTÓW USB OBOK SIEBIE NIE ROBI! No serio! Mały modem wygina mi się pod dosyć egzotycznym kątem po dodaniu obok równie małego pendrive’a. Fu.
Równie średnio prezentuje się jego cichość (głośność?) pracy. Chłopak włącza się bezgłośnie i taki też pozostaje przez pierwszą godzinkę, tutaj nie mogę się spierać. Niestety, godzinka mi upływa na samym nadrabianiu prasówki i śmiesznych obrazków w Internecie, więc gdy zabieram się do prawdziwej pracy, szumy i pohukiwania podkręconego chłodzenia słychać już całkiem wyraźnie. W bibliotece lub kawiarni są bezgłośne, ale w środku nocy trochę przeszkadzają. Na szczęście prawie zawsze siedzę na słuchawkach, więc problem nie jest jakiegoś wysokiego priorytetu.
Właśnie. Czemu na słuchawkach a nie na głośnikach? Z prostego powodu. Gorszych głośników chyba jeszcze nie spotkałem :) Dla oszczędności miejsca znajdują się na spodzie komputerka, na obu burtach. Jeśli dodamy do ich lokalizacji absolutnie mizerną moc to dojdziemy do bardzo ciekawej sytuacji. Otóż słuchana głośno muzyka, nie dość, że brzmi jak puszczana z ziemniaka, to jeszcze wprawia w drżenie te miejsca na górnej części obudowy, na których trzymamy podczas pracy nadgarstki. Oh well. Chyba nie zostanę fanem takich rozwiązań.
A szkoda, bo reszta pomysłów designerskich obudowy jest jak najbardziej trafiona. Z ciekawszych – dysk twardy wystaje na zewnątrz, co gwarantuje zarówno kolejne odcięte z grubości milimetry, jak i załatwia problem obiegu temperatury (swoją drogą, ultrabook wydaje się posiadać totalny immunitet na warunki pogodowe. Zmieniałem już jedną rzecz w tekście trzymając go na kolanach na dworze, przy minus kilku stopniach i nawet nie kichnął).
Pozostając w temacie chłodzenia zaś, oparty o starożytne technologie system nawiewów i pól nawadniających sprawia, że możemy pracować trzymając ultrabooka na kocu albo kołdrze. Nie jestem pewien, jak to uzyskano, ale dokładnie czegoś podobnego wymagałem od komputera już od dłuższego czasu. Zero kompromisów. Duży plusik.
Który i tak jest kilkukrotnie mniejszy niż plusicho, które przyznaję Ultrabookowi za szybkość działania. Ale tym się zajmę w drugiej części recenzji.
Więcej (czyli bateria, granie, męczenie procesora, blogowanie oraz podsumowywanie całości) już za tydzień :)
Menu: Wytłumaczenie Współpracy / Rozpakowywanie – Zdjęcia / Recenzja I / Recenzja II
Poleca Twój bloger,