Open’era 2011 Dzień Drugi

 

W przeciwieństwie do słonecznego i przyjemnego pierwszego dnia festiwalu, tym razem na imprezujących czekały jednolite chmury. A także, o czym mieliśmy się przekonać wkrótce, jednolita ulewa. Na szczęście, nastroje były równe co do wartości wilgotności powietrza. Zmęczenie nie zdążyło jeszcze zetrzeć uśmiechów z mijanych na terenie miasteczka twarzy. Zanosiło się więc dobrze.

Dzień Drugi

Zanosiło się też dosyć nietypowo. Piątek (pierwszy lipca) był bowiem dniem, po którym nie spodziewałem się wiele. Chciałem pójść na Brodkę i Foalsów, chociaż tych drugich znałem jedynie z kilku piosenek. Życie ma jednakże to do siebie, że bardzo lubi nasze plany. I tak zadziała po swojemu. Bo, patrząc wstecz, chyba właśnie piątek wspominam najweselej. Ale! Po kolei:

  • Brodka

Komfort kwatery i barowa pogoda skutecznie powstrzymały mnie przed zdążeniem na pierwsze piosenki występu. Na szczęście dotarłem na te bardziej znane, w tym i bardzo przyjemną do skandowania z całym tłumem Grandę (Rafał, piąteczka!). Równie przyjemna była reakcja Moniki na nasilające się opady, które doprowadziły w efekcie jej cały estradowy sprzęt do zwarcia i awarii. Techniczni próbowali namiotów z folii, zespół próbował improwizowanych napraw, wokalistka próbowała śpiewać a capella. Niestety, wszystkie te zabiegi odsunęły jedynie zgubę w czasie. Koncert musiał zostać przerwany, ale dzięki charyzmie Brodki jakoś niespecjalnie to kogokolwiek uraziło. Ot, nie będzie dziś walczyka, dwa, trzy, cztery pięć.

  • British Sea Power

Wiedzeni ciepłem i dachem trafiliśmy pod scenę namiotową, nie mając zielonego pojęcia, kto ma teraz występować. I wiesz co? Miałem już w życiu kilka parasoli, ale nawet najbardziej podły z nich (“katastrofa zimnych błyskawic i czarnych chmur, strzępów poszarpanego materiału i migotania wywichniętych drutów”, dokładnie jak u Cortazara) był lepszą ochroną od deszczu, niż ten koncert. Co prawda wizualizacja na plecach sceny przedstawiała galopującego kucyka, ale dobre wrażenie szybko minęło. Wokalista potężnie fałszował i – teraz napiszę coś, czego nie spodziewałem się nigdy nie napisać o zawodowym muzyku – klaskał poza rytmem.

Nie wytrzymaliśmy, znaleźliśmy się z powrotem na deszczu zanim skończył drugą piosenkę.

  • Abraham Inc.

Trafiliśmy pod World Stage. Trwało tam koszerne wesele prosto z głębokiego Bronksu. Grupka czarnoskórych instrumentalistów + biała gitarzystka + prawdziwy raper czujący ulicę całym sercem. A do tego klarnet, akordeon i masa żydowskich melodii. Podlane funkiem. Przyprawione zabójczymi solówkami.

 

Muzyka tego zespołu spodobała się mi (i nie tylko mi, ale o tym zaraz) tak bardzo, że utnę próby opisania jej słowem pisanym i podrzucę Ci w zamian dwa linki. Obejrzyj albo Moskowitz (czysty nastrój występu na Open’erze), albo Tweet Tweet (mniej klimatyczne, bardziej porywające – wersja studyjna), albo oba pod rząd. I wyobraź sobie kilka tysięcy opatulonych folią od nosa po stopy ludzi tańczących ludowe oberki, wywijasy i swawole w ulewie absolutnej.

Jeśli chodzi o niczym nie skażoną zabawę – najlepszy koncert tegorocznego festiwalu :)

  • Cut Copy

Zmęczeni tańczeniem znowu trafiliśmy pod Tent. Chcieliśmy jedynie poczekać w spokoju na koncert Foalsów ale zupełnie niespodziewanie rozkręciła się nam całkiem fachowa impreza! Tym razem sprawcą zamieszania był australijski zespół, którego nazwa – to już tradycyjne – nic mi nie mówiła. Ale mówić zaczęła, gdyż muzykę tworzą niezłą.

Jedynym mankamentem występu był wzbudzający nieprzyjemne skojarzenia z imadłem zaciśniętym na zatkanym nosie głos wokalisty. Facet był głośniejszy od własnego zespołu i, no cóż, trochę się nam w uszy wwiercał. Ale był przy tym wesoły, skaczący po scenie i serwujący naprawdę dobre beaty, więc wspomnienia pozostaną szczęśliwe.

Generalnie, jeśli chodzi o luźniejszy party-chillout, muszę Cut Copy gorąco polecić. Grają przyjemny synth pop (do spróbowania tutaj), a studyjne wersje ich utworów mają dobrze przefiltrowany wokal, więc nawet nie boli. Jedno z lepszych odkryć muzycznych lipca dwa tysiące jedenaście.

Foals w deszczu. Zdjęcie zagarnięte z soupki kabliukai.

  • Foals

Koncert – zagadka. Zagadka, jak sensownie opisać to, co wtedy widziałem, czułem i słyszałem (w tej kolejności). Koncert Foalsów był bowiem jednym z najpiękniejszych (wizualnie) doznań mojego życia. I chcę oddać namiastkę tych wrażeń Tobie. Spróbujmy tak:

Słońce zaszło kilka godzin temu, deszcz osiąga apogeum zawziętości. Przez ścianę wody nie widać już okalających festiwalowe miasteczko lasów, świat wydaje się więc składać jedynie ze sceny, chmur i widowni. Istnieje tylko ostre, uwydatniane zamrażającymi spadające krople w locie stroboskopami tu-i-teraz. Pachnie wilgocią i chłodem.

Wyrazista i twarda muzyka zespołu (Cassius!) szczelnie się komponuje z odpychającym, nieswoim klimatem tworzonym przez pustawą scenę, przez skupiony w jej środku i przykryty lśniącymi foliami zespół. Przez coraz cięższe, coraz zimniejsze opady. Przez zahipnotyzowany dźwiękami i widokiem tłum. Patrzący się na przelatujące przez poziomy laser sceniczny krople tworzące na jego powierzchni gruboziarnisty szum,  taki jak w nienastawionych telewizorach.

To było niezłe przeżycie. I właśnie nim zakończę ten dzień relacji.

Kolejne wkrótce :)

Autorem zdjęcia z nagłówka jest Tomasz Kamiński.

Wciąż się trochę jara Twój bloger,

autograf

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies