Kilka dni temu zawiązałem temat równie zręcznie, co twórcy amerykańskiej wersji Godzilli. W skrócie – zależy nam na dobrej opinii i w miejscach publicznych staramy się zajmować rzeczami, teraz spore uproszczenie, medialnie atrakcyjnymi. Czytanie ciekawie wyglądających książek jak najbardziej w tę definicję podchodzi. Jak się więc ma taki stan rzeczy do przyszłości papieru i rynku e-booków?
E-Book Okładkę Ma Na Przodzie
Żaden (jak na razie) czytnik książek cyfrowych nie posiada na plecach osobnego wyświetlacza pokazującego tytułu czytanej własnie przez Ciebie pozycji. Kindle wygląda z zewnątrz jak Kindle. Nie jak romans, kryminał, książka historyczna lub niszowa fantastyka. Jak Kindle. Just so. Zmiana niby niewielka a reperkusje, nie dość że ogromne, to jeszcze dwutorowe. Zmieni się bowiem potężnie nie tylko społeczna wolność czytania, ale też i książkowy marketing.
Po pierwsze – wreszcie można czytać co się chce, gdzie się chce. Każdy z nas miewa lektury, którymi niekoniecznie chce się chwalić wszystkim dookoła i neutralny tylni dekiel czytnika e-booków jest w takiej sytuacji rozwiązaniem idealnym. Trzymanie w dłoniach takiego interaktywnego ekranika mówi o Tobie jedynie, że jesteś osobą nowoczesną i lubisz czytać. Co nie, że seksownie? :)
Po drugie – przejście na dystrybucję cyfrową zabija jedną z najstarszych i najskuteczniejszych form marketingu dla książek. Zanika efekt ekspozycji i ciężko będzie kiedykolwiek powtórzyć ten fenomen największych premier, gdy całe miasta czytały jedną książkę. Teraz co najwyżej całe miasta mogą mieć wspólne wrażenie, że ten Amazon to jednak spory sklepik.
Książki często korzystały z tego samego mechanizmu, jaki bardzo lubią twórcy znanych marek ubrań. Jeśli widzisz latem na mieście duże grupy ludzi noszących na piersi logo Quicksilvera albo ilość ludzi na stoku ubranych w gear od Burtona przekracza wszelkie limity – prawdopodobieństwo, że wybierzesz produkt od jednej z tych dwóch firm rośnie.
A jak niby było przy polskiej premierze książek Stiega Larssona? Wielka outdoorowa (tj. plakaty i billboardy) kampania przyniosła skutek w postaci przekroczenia społecznego punktu przełomowego (pisał o tym w książce o tym samym tytule Malcolm Gladwell, uwielbiam, polecam). Ludzie zaczęli podawać Millenium sami sobie a trzymane w dłoniach tomiszcza z charakterystycznymi twarzami na okładce zerkały na mnie przynajmniej parę razy dziennie.
Podsumowując
Czekają nas, Czytaczy, ciekawe czasy.
Z jednej strony książki niszowe lub, hm, nietypowe będą miały łatwiejsze przebicie do mainstreamu. Z prostego powodu – odbiorca będzie miał świadomość bezkarności czytania. Będzie wiedział, że nikt go nie oceni na podstawie aktualnie pochłanianej lektury. Ponadto, co udowadniałem parę tygodni temu, wchodzą w grę koszty wydania oraz łatwość powielenia. Ale o tym przeczytasz tutaj, nie będę się powtarzał :)
Z drugiej zaś strony zmieni się coś w społeczeństwie.
Ja wiem, że szansa, aby dwójka ludzi czytających tę samą powieść usiadła na przeciwko siebie w trolejbusie jest znikoma, ale lubię wierzyć, że jednak jakaś jest. Że raz na jakiś czas jakaś para się tak poznaje. Lubię też wierzyć, że przynajmniej raz na jakiś czas ktoś z nas podjął decyzję o zakupie książki na bazie zobaczenia jej okładki w dłoniach kogoś innego.
Chociaż, może nie ma co tracić nadziei? W końcu dwójka ludzi obdarzonych odwagą, gdy zobaczy u siebie nawzajem podobny model czytnika e-booków, też może się uśmiechnąć i odezwać. A przynajmniej fajnie by było :)
A jak Ty sądzisz?
Autorem zdjęcia z nagłówka jest ipuk. Pozostałe zdjęcia pochodzą z serwisu soup.io.
Ciepło pozdrawia Twój bloger,