Jako że właśnie zamknąłem do stężenia w zamrażarce lody z białej czekolady a pieguski z orzechami nerkowca, włoskimi i czekoladą mleczną wesoło puchną w piekarniku zdecydowałem się drugą część Kultury Pracy poświęcić, dla odmiany po otwierających cykl konsultantach telefonicznych, pracownikom szeroko rozumianej gastronomii. A konkretnej pewnej uroczej sprzedawczyni hot dogów i fenomenalnemu właścicielowi knajpki.
Damską delegację w dzisiejszym gronie spotkałem w czasie sierpniowego, wakacyjnego wyjazdu na półwysep Helski a zamykającego szereg bohatera dni powszednich niewiele później, lecz już w Warszawie.
Hot Dogi w Jastarni
Wiedziony głodem snułem się pomiędzy zabitymi deskami ulicami niczym zombie w naprawdę podłym horrorze. Możesz mi wierzyć – marna pogoda w sierpniowy wieczór powoduje zamykanie się kolejnych letniskowych knajpek w tempie szybszym niż Herkules Poirot zamyka nawet najprostsze śledztwa. Ot, centymetr opadów i nic nie jest czynne. Poza barem sygnowanym radiem Eska, delikatesami i stalową budą sprzedającą parówki w bułkach. Nikt by się nie spodziewał, że właśnie to ostatnie cudo mobilnej gastronomii okaże się mieć personel godzien Aragawy.
Poglądowa mapa terenu, gdyby ktoś nie wiedział, gdzie jest Jastarnia.
Podchodzę do krótko ściętej, dwudziestokilkuletniej brunetki. Pyta się mnie, co też sobie życzę. Oboje stoimy przy dużej tablicy HOT DOGI. Odpowiadam pytaniem, czy ma może hot doga. Ta zagląda do pojemnika wypchanego po uszczelkę parówkami i po chwili namysłu stwierdza, że niestety hot dogi wyszły. Uśmiecha się szeroko i zaczyna kompletować przekąskę. Każdy jeden składnik opatruje luźnym komentarzem, przekonuje mnie nawet do kiszonej kapusty. Gdy zgłaszam delikatne zastrzeżenia co do jej świeżości, zauważa, że żywi się nią już od dwóch tygodni na wszystkie trzy posiłki dnia i, choć nie wersal, nie narzeka. Wszystko na pełnej swobodzie.
Gdy wpadłem do niej następnego dnia, to samo. Jak się okazało, również moi znajomi zostali potraktowani w podobny sposób. Zresztą, nie tylko oni. Gdyż poziom wypchania (bo napełnieniem to tego się nazwać nie dało) jej kubka na napiwki mówił sam za siebie. Szczególnie na tle pustych kubeczków jej koleżanek z budek przy innych skrzyżowaniach.
Cafe Roskosz
Historia do powyższej w podobie, parafrazując Sokoła. Idąc na niedawne spotkanie z przyjaciółką nie sądziłem, że zostanę zatargany do równie fajnego miejsca. Kawiarnia ta bowiem, pomimo nadchodzącej historii, jest warta Twojego czasu sama przez się. Jest pierwszą oficjalnie umieszczoną knajpką na mojej prywatnej liście lokali, w których jestKultura (swoją drogą bardzo to zestawienie polecam, czemu nie!).
No, ale ja nie o tym.
Jeśli masz wątpliwości, czy małe rzeczy faktycznie przynoszą radość, polecam Amelię.
Po zamówieniu sobie oranżad oraz zajęciu miejsc w małej, przyjemnie urządzonej salce oddaliśmy się przeglądaniu książki poświęconej historii warszawskiego Ursynowa. I czas byłby nam upłynął zupełnie niepostrzeżenie gdyby nie nagłe pojawienie się właściciela kawiarni. Pan podszedł, mrugnął pogodnie okiem i w milczeniu położył przed nami dwie rurki z kremem. Ot, tak sobie.
Drobny gest. Gest tak powalający, że wystarczy, że o nim piszę – i tak się uśmiecham (a możesz mi wierzyć, uśmiechanie się do monitora to nie przelewki).
Kultura a Podejście
Zarówno zachowaniem dziewczyny handlującej hot dogami jak i pomysłem właściciela kawiarni byłem zaskoczony totalnie. Od podstaw. Choć oba te zachowania nie są niczym magicznie niespotykanym w naszym świecie, są strasznie rzadkie. Przy czym, o ile jeszcze częstotliwość rozdawania darmowych rurek z kremem rozumiem przez względy finansowe, tak brak pogody ducha (jawnie przecież wynagradzającej w pracy przewidującej napiwki) – zastanawia.
Pojmę jeszcze, że ktoś nie chce być w swoich obowiązkach najlepszą wersją siebie z czystej potrzeby spełnienia. Może być innym typem osoby. Ewentualnie ogarnę, że ktoś może nie chcieć być pomocnym i nie obchodzi go radość mogąca płynąć z tego co robi. Możliwe, że mu na tym nie zależy.
Ale czemu nie przemawia argument pieniędzy – nie rozumiem.
Ile zarabia sprzedawczyni hot dogów w Jastarni? Raczej niewiele. A jestem więcej niż pewien, iż jej kubeczek z napiwkiem liczył spokojnie równowartość dniówki. Czemu spośród tłumu pracujących w tej firmie dziewczyn tylko jedna zdecydowała się pracować inaczej niż pozostałe i wykorzystać fakt wesoło napełniającego się kubeczka (celowo lub mimochodem, nieistotne) – oto tajemnica.
Tajemnicą na szczęście nie jest, a jedynie anegdotką, postać właściciela ursynowskiej kawiarni. Dwie rurki z kremem kosztowały go pewnie mniej niż równowartość wspominanego wyżej hot doga. A zagwarantowały mu wiernego klienta (tj. mnie), który będzie jego lokal chwalił przy różnych okazjach. Zagwarantowały mu miejsce w Internecie. Zagwarantowały mu wreszcie ludzi, i poleconych i przyprowadzonych, z których każdy wyda u niego pieniądze.
A najlepsze jest to, że widać było po twarzy i spojrzeniu tegoż pana właściciela, że przyniósł nam rurki z prostej uprzejmości. Bo mógł, bo ciekawie wyglądaliśmy, bo czytaliśmy jego książki.
I on, i dziewczyna z półwyspu, zasługują na zostanie przykładami bardzo sympatycznego i wymiernego w pieniądzu dążenia do wypełniania swoich obowiązków w sposób jak najlepszy. Dlatego też dziś, wyjątkowo, bez negatywnego przykładu.
♣
A gdzie Tobie ostatnio wpadła w oczy Doskonałość?
♣
Tak sobie rozmyśla Twój bloger,