Sesja trwa sobie w najlepsze, czasu na pisanie mam o wiele mniej niż bym chciał. Czasu na ogarnianie materiałów do egzaminów, niestety, podobnie. Odpoczywać jednakże trzeba i tę krótką przerwę zdecydowałem się poświęcić jednej z moich najdawniejszych fascynacji. Duecie francuzów święcie przekonanych, że są robotami. Muzykom odpowiedzialnym za jedne z najbardziej rozpoznawalnych kawałków z pogranicza house’u i elektro w historii. Wariatom znanym bardziej jako Daft Punk.
Banda Stukniętych Gnojków
Początki składu są jedną z przyjemniejszych anegdot krążących po muzycznych kuluarach. Thomas Bangalter i Guy-Manuel de Homem-Christo (razem z epizodycznym kumplem) uznali, że będą grali rocka pod zbiorczym imieniem Darlin’. Na szczęście, w jednej z pierwszych recenzji zostali określeni jako wspomniana w tytule akapitu a bunch of daft punk, co doprowadziło do pożegnania się z trzecim kolegą, zaprojektowania sobie twarzowych hełmów (będących jedną z cech charakterystycznych duetu), podpięcia do prądu paru mikserów i podjęcia się zupełnie nowej krucjaty.
http://www.youtube.com/watch?v=z014I7FvDCo
W roku 1994 (w okolicach moich trzecich urodzin :D) świat usłyszał ich pierwszy elektroniczny singiel. Odzewu nie było. Dwa lata później Dafci wypuścili swój drugi singiel, Da Funk. Ten rozszedł się w dwóch tysiącach kopii. Trochę lepiej. Rok później na półki salonów muzycznych trafił sygnowany logiem Virgin Records album Homework, na którego to liczniku stuknęła szybko dwumilionowa sprzedaż. Duet trafił tym samym na ścisłe podium najlepszych twórców francuskiej sceny house. Zaczęło się.
Utalentowane leniuchy
O późniejszej twórczości chłopaków nie sposób jest opowiadać bez charakterystycznego zmarszczenia brwi razem z wyrazem zabawnej dezaprobaty na twarzy. Na przełomie kolejnych lat wydali oni siedem płyt, z czego jedynie na dwóch są nowe utwory. Jeśli chodzi o remiksowanie wszystkiego co się da na miliardy sposobów, nie znajdziesz chyba lepszych speców. Ale jeśli już chciałoby się regularnie otrzymywać naprawdę oryginalne single – sytuacja wygląda trochę gorzej.
No, ale że zarówno Discovery jak i Human After All to jedne z moich ulubionych płyt, nie będę już po nich tak jeździł. Interstellę 5555 (film będący fabularnie spójnym zlepkiem teledysków do wszystkich utworów z ich drugiego krążka) obejrzałem chyba z dwadzieścia razy, podobnież jak i nie zdarzyło się jeszcze, bym miał przy sobie odtwarzacz mp3 bez choćby jednej płytki Daftów. Rzekomo stara miłość nie rdzewieje. Ale też i miłość, w której jedna ze stron się nie stara, nie przetrwa długo. Dlatego też od paru miesięcy z wielkim niepokojem wyglądałem ścieżki dźwiękowej do powstającego remake’u filmu Tron. Czyżby nowe dzieło zakutych w stal Francuzów miało po raz kolejny wskrzesić nasz nietypowy związek?
Tron: Dziedzictwo
Soundtrack miał być elektroniczny, miał być oldschoolowy, miał być epicki i bardzo szybki. Wyzwanie zostało przyjęte i poddane realizacji. Cały zestaw kawałków powstawał ponad półtora roku. Przy jego powstawaniu duetowi house’owców pomagała symfoniczna orkiestra. Inspirowano się motywami z oryginalnego Tronu, inspirowano się dotychczasowym dorobkiem Daftów. Jak wyszło?
Dobrze. Nigdy nie przebije moich dotychczasowych faworytów (absolutnie egzotyczny mash-up Television Rules The Nation z Crescendolls na paryskim Alive 2007!), ale wprowadza do mojej standardowej house-elektro playlisty fajne rozróżnienie. Podoba mi się estetyka tych nagrań. Jest agresywna. I, pisząc już po pełnej prywacie, gdyby nie celnie zaaplikowane kawałki w tym stylu to bym z częścią egzaminów czuł się naprawdę krucho. Bo widzisz, gniew dodaje sił. Warto więc czasem się wkurzyć na leżący przed Tobą podręcznik.
Niech ma za swoje, tak go wryjesz ;)
http://www.youtube.com/watch?v=H1Pc-S5dl8g
Spomiędzy książek pozdrawia Twój blogger,