Obniżoną częstotliwość publikowania wyjaśnię Ci prosto faktem nadchodzącej sesji. Ale mając świadomość, iż niższej jakości tekstów nie wytłumaczyłbym już nigdy – zdecydowałem się podrzucić Ci dzisiaj naprawdę nietypowego wokalistę. Typka nie do podrobienia. Jest on wulgarny, średnio wyszukany, kontrowersyjny, znany na scenie muzycznej już parę lat i robiący furorę dopiero trzecim albumem. Jest on niedawną gwiazdą internetu i jednym z najbłyskotliwszych debiutów minionego roku. Jest nim nie kto inny, ale właśnie legendarny pogromca kobiet – Cee Lo Green!
Well, hello there
Cee (lub, jak preferuje jego mama, Thomas) musiał na swoje pięć minut trochę poczekać. Istniejąc w branży przeszło osiem (!) lat zajmował się pomniejszymi, przyjemnymi i niekoniecznie wybitnymi produkcjami (no, pomijając może cover klasycznej nutki disco użytej w filmie Kung Fu Panda). Przełom nadszedł dopiero wraz z pewnym dosyć istotnym spostrzeżeniem datowanym na okres późnojesienny dwutysięcznego dziewiątego roku. Otóż ten specyficzny amerykański piosenkarz uznał, że zamiast starać się o publikę, to publika powinna starać się o niego. I rozpoczął swoisty marketingowy spill-over. Skuteczny, jak rzadko.
Nasz dzisiejszy bohater umieszcza bowiem w sieci (na dłuuugo przed premierą płyty) typograficzny teledysk do swojego nowego singla i dba, by usłyszał o nim cały świat (możesz go znaleźć na dole tej notki). Filmik pobija kolejne rekordy wyświetleń (co gwarantuje mu dawna, wpadająca w ucho melodia i przewrotnie inteligentny tekst traktujący o miłości w stylu doświadczonego życiem niegodziwca o prawdziwie wielkim sercu). Administracja Google nie może się nadziwić tempu wzrostu wskaźnika popularności hasła Cee Lo Green. Chwilowo jednakże nie można wiele znaleźć.
The Lady Killer
W idealnie wyważonym momencie pojawia się na YouTube prawdziwy klip (a całkiem niedawno – jego wersja dla niesłyszących :). Prezentuje on pewnego siebie, absolutnie przekonywującego faceta w śmiesznej stylistyce nawiązującej do animacji z lat siedemdziesiątych. Świat szaleje. Trochę później, kiedy cierpliwość Internautów balansuje już na granicy eksplozji (potulne kolejki do ołowianych schronów ustawiły się w kilkunastu największych metropoliach świata), w wielu miejscach pojawiają się odnośniki do strony muzyka. A na tej czeka soczysty guzik Zamów album.
Reszta potoczyła się już sama. Krążek Greena (zatytułowany identycznie jak ten akapit) możesz znaleźć w każdym sensowniejszym sklepie z muzyką. Jego piosenki w dalszym ciągu biją na iTunes rekordy ściągnięć. W sieci pojawiają się kolejne literakowe klipy poprzedzające nadchodzące w parę tygodni później prawdziwe filmiki. Ale wiesz co? Mi bardziej odpowiadają te słowne (ich estetyka to naprawdę najwyższa światowa jakość!). Dlatego też taką właśnie wersję It’s OK znajdziesz te kilka centymetrów niżej. Miłego słuchania!
A jak powalająca charyzma Cee Lo Greena zadziałała na Ciebie? :)
Pozdrawia Twój blogger,