Ostatnio podrzuciłem Ci mój ulubiony utwór, teraz lista wyzwania każe mi znaleźć jego przeciwieństwo. Wydawało mi się, że miałem problem z dokonaniem wyboru wtedy, ale jak się okazuje, nie ma co zawczasu narzekać. Jeśli coś mi się nie spodoba to zwyczajnie wyrzucam to z głowy, nie przechowuję z zamiarem późniejszego wykorzystania na blogu. Ale, spokojna. Coś się znalazło.
Michael to jeden z moich ulubionych wokalistów już od wielu lat. Ma styl, ma głos, śpiewa z niezwykle przyjemnym feelingiem. Razem z Frankiem Sinatrą stanowią moją tradycyjną jesienno-zimową listę odsłuchową, która towarzyszy mi w wieczorach z herbatą lub, powiedzmy, przy wypiekaniu bożonarodzeniowych pierniczków. (Są zabronione w osiemnastu państwach, ich pyszność doprowadzała całe konglomeraty przetwórcze do natychmiastowej upadłości. Sorry).
Niestety, pan Buble nie wie, że niemożność bezkrytycznego oddania się jakiejkolwiek sztuce to cecha, którą czule w sobie pielęgnuję. Miewał lepsze piosenki, miewał gorsze. Jasne, jak każdy. Ale jedna z nich to już naprawdę przegięcie.
Aaaaaarrrgh. (jeśli nie widzisz filmiku – link do Youtube)
Być może moje różne życiowe historie wyrobiły we mnie niechęć do zrzędzenia i użalania się nad sobą. Albo jestem jak wszyscy inni i ta piosenka naprawdę jest aż tak pierdołowata.
Oj nie, mój kanadyjski przyjacielu. Wiem, że lubisz covery kultowych utworów o miłości, ale ten konkretny mógłbyś sobie darować. Siedzenie i smętanie raczej nie mają najwyższej skuteczności pośród metod naprawiania swojego życia, prawda? Prawdziwy facet powinien chyba trochę inaczej reagować na złamane serce.
Na przykład, no nie wiem, jak facet?
♥
A jakiej piosenki Ty nie trawisz?
Podejmij się wyzwania razem ze mną! Aby być na bieżąco, masz do wyboru:
- Ekskluzywny newsletter (tylko te 30 notek i żadnej więcej!)
- Specjalne wydarzenie na FB (z obrazkiem i w ogóle!)
Podjął się Wyzwania Trzydziestu Piosenek Twój bloger,