Czarny, Czarny Łabędź

 

To nie to, że historii smutnych lub strasznych jakoś specjalnie unikam. Po prostu za nimi nie przepadam, wolę swój czas poświęcać na coś bardziej produktywnego niż sztuczne wzbudzanie negatywnych emocji. Ale od czasu do czasu można zasady nagiąć (anarchistycznie rzecz biorąc – po to przecież są). Szczególnie przy sprzyjających okolicznościach. Gdyby nie urodziny przyjaciela bowiem (a zarazem taki a nie inny przebieg wieczoru i lekkie rozminięcie się w interpretacji z repertuarem jednego z warszawskich kin), szanse, że zapoznałbym się z historią granej przez Natalie Portman baletnicy byłyby niskie niczym powojenny kurs Jena. Ale, tak się złożyło, historię tę poznałem.

Don’t let it go

I wiesz co? Warto było. Bo dobrych historii o podkręconych schizofrenią obsesjach jest niewiele. A jest to temat głęboki i, wbrew pozorom, bardzo życiowy. Tutaj osadzony gdzieś pomiędzy wybitną tancerką starającą się o angaż do Jeziora Łabędziego a wybitnie dla niej trudną (znowu – z psychicznych powodów) rolą Czarnego Łabędzia. Podany w gęstym sosie współczesnej pogoni za przesadnie narcystycznymi marzeniami oraz chorobliwie narastającym zaszczuciem własnych myśli.

 

Lawirując pomiędzy prywatnymi tragediami i światopoglądami silnych charakterów drugoplanowych (genialna, bardzo dyskusyjna rola Vincenta Cassela oraz będąca fundamentem klimatu Mila Kunis) śledzimy krótki (i dosyć szczególny) fragment życia naszej głównej bohaterki (niepokojąco przekonująca Natalka). Życia szybkiego, okręconego dookoła katalizującego wydarzenia spektaklu w jednym z najważniejszych teatrów świata. Fabuła ta, przynajmniej z opowieści, może sprawiać wrażenie złożonej i wymagającej. Ale jest to jedynie wrażenie. A zarazem istotna cecha charakterystyczna produkcji. Podczas seansu nie trzeba (nie wypada wręcz, szczerze mówiąc) za wiele myśleć. To się po prostu łyka, takie jakim jest. Całość (lub przynajmniej to, co wydaje się nam całością) wyda się nam ostatecznie krótkim, chorym snem przeżytym na samej granicy nocy i porannego dźwięku budzika.

Loose yourself

Absolutne zatopienie się w przeżywanej historii wspomaga bardzo wymowna realizacja. Co zauważymy już w kilka minut po znalezieniu naszych miejsc w kinie – przez calutki film towarzyszyć nam będzie ekstremalnie dynamiczna, bardzo naturalna kamera zmieniająca dialogi w zabójcze bomby adrenaliny a na część scen (sypialnia po imprezie, momenty w toaletkach) zwyczajnie pozwalająca (pozdrawiam stare szkoły kadrowania i rzucam tym samym wyzwanie). Co więcej, jak słusznie zauważył wspomniany we wstępie przyjaciel, ani przez minutę nie zadba o nas pogodna (a tam! Spokojna nawet!) muzyka. Każdy użyty przy montażu utwór jest niepokojący, jest zły. Jest groźny. Podobnież kolorystyka. Podobnież wygląd pomieszczeń, ludzi, ostatecznego rysu fabuły. No i wreszcie trzymające w napięciu przez zdrowy kwadrans zakończenie.

 

Podsumowując, warto Czarnego Łabędzia zobaczyć. Ale zabierz na niego ze sobą kogoś bliskiego i starajcie się unikać nocnych seansów (chociaż, muszę przyznać, mój kończący się już po północy był naprawdę świetny. Ale to już przede wszystkim zasługa wartościowych rozmów na drodze powrotnej). Nie oczekuj też niczego szczególnego. Zapomnij o wszystkich założeniach nabudowanych w trakcie czytania tego tekstu. Pójdź i zwyczajnie przeżyj to wszystko.

Będzie idealnie.

Trzymaj się ciepło,

autograf

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies