Wiesz, wzruszyłem się. W ciekawy sposób zresztą, bo z odroczonym zapłonem. Obejrzałem w Internecie pewien filmik, który wydał mi się niesamowicie piękny i godzien streszczenia najbliższym. Tak też postanowiłem zrobić, lecz dopiero gdy w połowie opowiadania poczułem ucisk w gardle, zrozumiałem, że właśnie mówię o czymś, co muszę przekazać światu. Trzymaj zatem. Ale nie myśl sobie, że będzie tak łatwo. Wpierw czeka Cię trochę wspomnień i luźnych myśli.
Start Game
Za dzieciaka dostałem od rodziców Pegazusa (czyli ruską kopię NESa) i wreszcie mogłem pograć w coś mniej wymagającego od – wówczas dla mnie za trudnych – tytułów dostępnych na ZX Spectrum mojego Taty. Rozpoczęła się wielka przygoda pełna napakowanych żołnierzy, małych gokartów, wąsatych hydraulików i jeżdżących po kwadratowej mapce czołgów. Z czasem przeskoczyłem na pierwsze Playstation – wymęczonego na setki sposobów Szaraka. Tutaj z kolei mój czas pochłaniali członkowie grupy Avalanche, brzydcy piłkarze z ISS Pro 98′ tudzież rude lisy bądź wojownicy z obsesją na punkcie Żelaznej Pięści. A potem było już wszystko co tylko udało mi się znaleźć.
Ha. Właśnie się zorientowałem (teraz, w trakcie pisania), że mam niesamowitą ochotę wymienić Ci wszystkie interesujące gry, w jakie kiedykolwiek grałem. Żeby nakreślić moją osobowość. To, kim jestem. Bo każdy prawdziwy Gracz (lub Graczka, używam tutaj męskiej formy tego rzeczownika jedynie dla wygody pisania. Panie same dobrze wiedzą, że też lubią sobie pobudować lub strzelić fraga) szczerze wierzy w to, że da się odgadnąć wiele z jego cech charakteru tylko przy pomocy wypisu ostatnio rozgrywanych tytułów lub zestawienia klas, które wybierał dla swoich postaci. Technika ta co prawda kuleje w przypadku branżowych recenzentów, ale o ich pracy chętnie podyskutuję przy innej okazji :)
Jesteśmy Tym, W Co Gramy
Niedawno rozważałem to z przyjacielem na przykładzie gry World of Warcraft. On lubi obsesyjnie dochodzić do perfekcji w jednej, bardzo wąskiej dziedzinie i być w niej najlepszym na świecie. Ja z kolei idę przez życie dbając, by wachlarz moich zainteresowań i umiejętności nigdy nie tracił na swojej rozłożystości. Nie jest ciężko zgadnąć, który z nas wędruje po Kalimdorze jako rogal (ultratrudna postać o ogromnej mocy), a który wciela się w paladyna (lajtowa klasa pośrodku całego silnika).
Podobnie jednak ma się sprawa z każdym jednym aspektem lifestyle’u Gracza. O, a więc przestałeś grać w Call of Duty 4 na rzecz Team Fortress 2, z której z kolei zrezygnowałeś po wprowadzeniu systemu achievementów? Przecież to mówi o mnie więcej niż zawodowo spisane CV. Ale z jednym zastrzeżeniem. Weryfikującym moją osobę musiałby być inny prawdziwy Gracz.
Z naszymi charakterami jest trochę jak z dotykaniem nosa przez bohaterów filmu Żądło. Możesz sobie i wiedzieć, jak się wchodzi do tego słynnego baru pełnego najlepszych szulerów. Możesz nawet ubrać się jak oni i mieć podobne umiejętności w kartach. Ale dopóki nie znasz tajemnego gestu – nie istniejesz. Nie wystarczy pykać w najgłośniejsze premiery i mieć świadomość, że jest coś takiego jak Minecraft. Ludzie oddychający grami (choćby i od lat nie mieli czasu na czynny gaming – sam jestem takim przykładem) poznają się z kilometra. To chyba coś w naszym spojrzeniu.
Gracze mają spójne poczucie humoru, w pełni koherentną kulturę. Wiemy, dlaczego podawanie sobie w drzwiach parasola z tekstem It’s Dangerous To Go Alone! Take This! jest jak najbardziej epickie. Za każdym razem, gdy słyszymy motyw z Pokémonów wzrasta nam wielokrotnie energia (z reguły wysoko over 9000) i życie staje się prostsze. Nawet biorąc leki podczas hardkorowej grypy można sobie umilić dzień wychrypieniem grabbin’ pills. A jeśli jakiś znajomy zniknie bez słowa – wszyscy czekamy na jego respawn.
Wreszcie – każdy z nas ma przynajmniej jedną historię, którą lubi sobie okazyjnie powspominać z innymi Graczami, dokładnie tak samo, jak sędziwi weterani wspominają swoje historie z czasów wojny (Rafał, pamiętasz tamten rush z końcówką amunicji na Granary?).
Ale nie opowiadają tej historii nikomu innemu. Nie zrozumiałby.
Recesja
Niestety, rynek się zmienił. Gier zaczęło wychodzić za dużo i stały się za dobre. Sam pamiętam jeszcze czasy (nie takie znowu dawne), gdy spokojnie dało się ograć wszystkie istotne produkcje danego roku. Teraz nie ma takiej opcji. Jesienią wychodzi po kilkadziesiąt tytułów, w okresie przedświątecznym drugie tyle. Nawet sezony ogórkowe zaczęły mieć własne cykle wydawnicze (biedne, ale jednak).
Na niekorzyść (tutaj pozwolę sobie na enigmatyczność) Bycia Graczem zadziałała też rosnąca jakość kolejnych premier. Czytałem nawet w jednym z dychawicznie utrzymujących się przy życiu czasopism branżowych ciekawy artykuł o potężnej inflacji ocen gier. Kiedyś dobra gra miała 9, słaba miała 4. Średnia około 6-7. Dzisiaj wszystkie mają od 8 do 10. Jeśli jakaś jest poniżej 7 to będzie miała spore problemy z zaistnieniem.
Przy czym istotna uwaga – nie jest to problem jedynie na papierze. Praktycznie nie da się już wybrać najlepszej strzelanki na zimowe wieczory. Której Gracz nie wybierze, będzie bawił się podobnie. Zarówno w kontekście jakości jak i silnika.
Potężną bolączką stał się też postępujący proces wchłaniania kolejnych studiów przez ogromne korporacje (często wyrosłe z łączenia się innych studiów).
Pierwszym jego skutkiem jest homogenizowanie się gatunków (stawiam piątaka, że przy graniu z wyłączonymi HUDami mało kto rozróżniłby nowego Battlefielda i ostatnie Call of Duty. Zresztą – czy od czasów Gears of War (z pominięciem Vanquisha) – ktoś widział oryginalną, wysokobudżetową grę akcji?). Idzie to jeszcze wytrzymać, bo gry trzymają przynajmniej wysoki poziom.
Drugą, o wiele bardziej denerwującą pochodną tych fuzji jest nadużywanie idei płatnych DLC (opcjonalnych dodatków wydawanych po premierze). Płynie ono z popularyzującego się przekonania, że gra to przecież zwykły towar. Wszystko jest spoko, dopóki te dodatki są naprawdę dodatkami. Niestety, niektórzy finansowi geniusze wpadają na pomysły ciągnięcia od Graczy pieniędzy nawet za dosyć podstawowe funkcje (tak, piję tutaj do Resident Evil 5) co niestety fajne już nie jest. Gra może i jest towarem, ale długie lata wyjątkowych relacji między studiami projektantów a ich klientami wyrobiły w nas trochę inne podejście do naszego hobby.
Dodaj do tego całego galimatiasu zalewanie całego globu marnymi minigrami (lub kolejnymi kopiami ich dotychczasowych hitów) w wykonaniu Nintendo oraz zżynanie jego pomysłów w wykonaniu Sony i Microsoftu.
(No bo tak szczerze i między nami – czy jest tutaj ktokolwiek, kto woli machać przed ekranem rękoma zamiast usiąść na sofie z padem? Nie mam na myśli imprezy ze znajomymi tylko wieczór przeznaczony na granie. I pytam naprawdę – jeśli ktoś taki tu jest to niech się odezwie, z chęcią poszerzę mój światopogląd o nowe opinie :)
Siedzenie w branży nadal punktowało, ale atmosfera stała się nieprzyjemna.
Bycie Graczem To Przywilej
Dlatego też wychodzę z założenia, że bycie prawdziwym Graczem to przywilej. Dokładnie tak jak w tytule notki lub nagłówku tego akapitu (tudzież w poprzednim zdaniu; czasem uwielbiam moje sposoby rozwijania treści, naprawdę). Dodam nawet, że przywilej bardzo wymagający w posiadaniu – trzeba wszak ogarniać sporą dawkę branżowej historii, znać masę kultowych cytatów i scen oraz mieć dłonie wyprofilowane kolejnymi generacjami padów. No i wytrzymywać to wszystko, co się dzieje na rynku z nadzieją, że Activision wreszcie się zachłyśnie a Blizzard nie pójdzie na żadne kompromisy.
Jest to jednakże przywilej w pełni wynagradzający wszelkie trudy. Dzięki mojemu najdawniejszemu zainteresowaniu przeżyłem jedne z najpiękniejszych fikcyjnych przygód mojego życia (czytam masę książek, ale niestety w pojedynku o wzbudzanie silnych emocji przegrywają one z grami niczym króliczek z osiemnastokołowym tirem) oraz zawdzięczam mu moje wszystkie dotychczasowe pasje. Tak, dobrze napisałem. Wszystkie.
Dzięki grom poznałem ogromną rzeszę niesamowitych ludzi (większość przez Internet, ale z kim się tylko dało, nadrobiłem relację i w rzeczywistości). Dzięki grom zacząłem też rozmawiać z moim – dzisiaj – najlepszym przyjacielem. I choć życie ten plan lekko zweryfikowało – to właśnie o przyjaźni miał być dzisiejszy tekst.
Piękne Pożegnanie
Borderlands to jeden z moich ulubionych tytułów. W trybie kooperacji (ze wspomnianym w poprzednim akapicie przyjacielem) przesiedziałem niezliczone popołudnia. Gdzieś w międzyczasie przekonałem się również, że jej twórcy – studio Gearbox – to paczka ogarniętych ludzi o chorym poczuciu humoru i zdrowym dystansie do tego, co robią. Utrzymują ciągły kontakt ze swoimi fanami na oficjalnym forum gry, biorą sobie do serca nasze sugestie i generalnie zajmują się różnymi ciekawymi pierdołami. Między innymi, jakiś czas temu spełnili prośbę jednego z Graczy i pomogli mu w oświadczeniu się swojej dziewczynie. Obejrzałem ten filmik już kilkanaście razy i nadal mnie śmieszy :)
Ich klasę pokazało jednakże wyraźniej bardzo świeże wydarzenie. Zmarł Gracz a jego przyjaciel poprosił studio Gearbox o wsparcie w uhonorowaniu jego osoby. Studio się zgodziło, ale nie tylko na powiedzenie kilku słów ku pamięci tragicznie zmarłego chłopaka. Postanowiło nazwać jedną z postaci w nadchodzącej części drugiej gry jego nazwiskiem. I to jest właśnie to.
Wzruszyła mnie ta historia niesamowicie. Ale też i uśmiechnęła.
Ostatnie lata w branży były dosyć ponure (Sean Bean pewnie uznałby, że winter is coming) i nic nie wskazywało, by ten proces miałby jakoś w najbliższej przyszłości zmienić swój kierunek. Ale jednak coś się stało. Poprawianie sytuacji osiągnęło swoje przesilenie i zaczęło regres.
Coraz silniejszą częścią rynku są gry niezależne a Wielkie I Znane Serie powolutku zaczynają być doganiane (w sprzedaży) przez innowacyjne debiuty. Systemy sterowane ruchem (czyli Kinect i Move) nie są aż takim hitem, jakim miały być a Nintendo nie daje rady sprzedać masom jeszcze bardziej prymitywnej konsoli.
Niektóre studia, wreszcie, wciąż zachowały tę niesamowitą Kulturę zachowania, tak charakterystyczną dla całej branży sprzed jeszcze paru lat a prawdziwi Gracze nadal (znowu?) mogą liczyć na swoich, pewnego rodzaju, idoli (kto z nas nie chciał kiedyś pracować w Blizzardzie, co?).
Dlatego też, z pełną świadomością pustoty mojego gestu (ale też z nadzieją, że takie gesty cokolwiek jeszcze znaczą), chcę zadedykować tę notkę pamięci naszego Kolegi Gracza – Michaela Johna Mamarila. Jeszcze tydzień temu nie wiedziałem, że taki ktoś w ogóle istniał. A dzisiaj, dzięki grom i jego niesamowitemu przyjacielowi, wspomniałem sobie ogromną część mojego życia i nauczyłem się zupełnie nowego szacunku do tego czym się zajmowałem kiedyś i czym się zajmuję teraz.
To jest właśnie przywilej bycia Graczem.
Takim przez duże “G”.
// edit: Po pół roku dorzucam jeszcze filmik, który CD Projekt RED opublikowało w sieci, aby podziękować wszystkim Graczom, którzy zagrali w ostatnim okresie w ich gry. Wyprodukowanie takiej zlepki wypowiedzi nie mogło kosztować więcej niż po pięć minut czasu pracy każdego z pracowników a efekt jest super :)
Wszystkie fotki w notce pochodzą z soup.io, autorzy w większości nieznani. Autorami komiksu z nagłówka są Gabe i Tycho.
Dumnie prostuje się przed monitorem Twój bloger,