Dostałem dzisiaj maila od truchtającego jeszcze po lokalnych scenach zespoliku z Rzeszowa. Jeden z frontmanów podesłał mi ich debiutancki klip z prośbą o opublikowanie u siebie, na blogu. Z początku uznałem, że skoro to pierwszy raz, gdy jestem tak ładnie i wprost proszony o tego typu wsparcie, czemu nie? Ale potem się w promowany kawałek wsłuchałem. I wiesz co?
Niezły jest
Drumy brzmią, jakby ich twórca nie bardzo słyszał o procesie zwanym masteringiem. Żadnych efektów, żadnego sensownego docinania rejestrów. Brzmią wąsko. Sytuację trochę ratują średnio oryginalne sample odrobinę wyższej jakości. Jakość wokali w zwrotkach trzyma ten poziom. Niestety, rapowane teksty trącą mieszanką Częstochowy i najtańszej wódki. W sporej części nie mają wyraźnego sensu. Podobają mi się za to trochę refreny i nawet daje radę pomysł na teledysk. Ale, słuchaj, w tym konkretnym przypadku nie robi to wszystko najmniejszej różnicy. Bo coś innego jest ważne.
Nieuchwytne coś
Ten kawałek ma w sobie vibe. Gdzieś pomiędzy poszczególnymi nutami zostajemy zalani (może nie cysterną, ale) wiaderkiem tego czegoś, co nakręca imprezy i rozgrzewa publikę. Czegoś, co zmusza nasze biodra do odepchnięcia się od aktualnego siedziska i kieruje nogami w stronę parkietu.
Funky S’Cool, o ile dobrze zrozumiałem, dopiero zaczynają. Technicznej strony robienia muzyki mogą jeszcze zdążyć się nauczyć. Przy czym, będąc na miejscu jednego z setek innych zespołów o podobnym kalibrze, byłbym teraz zazdrosny. Bardzo. Bo ekipa z Rzeszowa może i faktycznie trochę kuleje. Ale wie, o co chodzi.
Wie, jak efektywnie przesłać nam przez głośniki kawałek gorącej energii (którego dodatkową porcję znalazłem w ich innym singlu – Wiem o czym mówię. Ten z kolei efekty i drumy ma już w pełni profesjonalne). Jeśli będą ciężko pracować, uda im się. Dobra muzyka potrafi się wybronić pomimo wielu przeszkód.
I dlatego Tobie ich polecam, im zaś życzę powodzenia.
Przecież jeśli coś pójdzie nie tak, to nam zwrócą pieniądze, tak? ;)
Chilluje Twój bloger,