… a ten w Forcie Mokotów. Miejscu równie zachęcającym do bardziej zażyłych odwiedzin co transylwański cmentarz w kilka chwil po północy. O specyficzny klimacik historycznego horroru dbają stare systemy sztucznych wzniesień i bunkrów. Roztaczają dookoła charakterystyczny nastrój politycznej tajemnicy wymieszanej w zdrowych proporcjach z absolutną beznadzieją (i kilkoma chlejącymi po krzakach, dla smaku). Lecz, możesz mi wierzyć, w tej jednolitej stagnacji raz na jakiś czas wszystko okazuje się być pozorem na rzecz dziejącej się w którymś z rozsianych po kompleksie klubów imprezy. Takiej jak wczorajsza ekskluzywna premiera HBO Stand-Up Comedy Club (badum pssh).
Szklarniowo-ceglany budynek przycupnięty w centrum postmilitarnej jednostki niczym czający się krasnoludek już od kilku chwil zwracał moją uwagę świątecznym olampkowaniem, widocznym z daleka w ciemnym, pachnącym mrozem powietrzu. Ale dopiero z odległości paru kroków przez mętne szyby przebiły się podświetlane bannery HBO uspokajające mnie, że dotarłem we właściwe miejsce.
Launch of the night
Jedną z sal zastałem zawstydzoną w absolutnym dezabilu – wypełnioną zapleczem technicznym i wsparciem instrumentalnym mającej później wystąpić wokalistki (na który to koncert ostatecznie nie dotarłem, ale o tym później). W drugiej z izb z kolei wpadłem na kolejne samo stójki reklamujące telewizyjno-filmowego potentata wraz z krzątającą się przy podłączaniu sprzętów ekipą. Na szczęście w niecały kwadrans wszystko już było śmigające niczym rączy renifer Świętego Mikołaja a zaproszony tłumek jął powolutku zajmować przewidziane dla siebie miejsca.
Oświetlenie punktuje się na zaimprowizowanej scenie i stojących nań postaciach. Przybyłych witają Konrad Sztuka i Jurek Dzięgielewski. Panowie reżyser i producent – związani z dotychczasowymi produkcjami HBO i zaangażowani osobiście w projekt nowego programu rozrywkowego, którego premierowy odcinek mieliśmy danego wieczoru zobaczyć – nie przebierając w środkach zaczynają odprężać atmosferę komentowaniem siebie nawzajem. Nie jestem pewien czy, mając wybór, chciałbym dowiedzieć się aż tyle o prywatnym życiu obu dżentelmenów, ale misja wypełniona. Ludzie rozsiadają się wygodniej, rozmowy cichną, krawaty luzują. Bar zwiększa obroty. Nastrój rozcieńcza się w idących coraz to szybciej drinkach.
Z czasem Konrada wymienia na scenie gość honorowy wieczoru – prowadzący Stand-Up Comedy Club Hubert Urbański. Poziom abstrakcyjnych zauważeń i niskolotnych dowcipów znacząco rośnie, podbijając pułapem aż pod strop przytulnego, przedwojennego pomieszczenia. Zostaje nam wyemitowany film dokumentalny o postaci Huberta, będący już wstępem do prezentowanego przez późniejsze występy młodego pokolenia polskich stand-upowców poczucia humoru. W końcu światła zostają z powrotem skierowane na scenę i pojawiają się na niej pierwsi odważni. Był to ostatni moment aby napić się w spokoju. Potem takowa czynność groziła zgonem przez zakrztuszenie (no, a przynajmniej na początku).
Na pierwszy ogień idzie Antek Dąbrowski (dla wytrwałych scrollowców – idąca postać w centrum pierwszej fotki). Śmiech na całego, czysty hardkor i absolutny brak granic w poruszanych tematach. Tematyka tykająca się przede wszystkim tego co uznajemy za nietykalne (onkologia dziecięca included). Efekt był taki, że przy większości parsknięć publiczności pojawiała się gdzieś w powietrzu zawiesista chmura dojmującego poczucia winy. Przecież z tego nie wolno się śmiać. Ale po chwili fajerwerk kolejnego żartu przebijał niezręczny obłok i problem znikał.
Drugi zabawia nas Przemek Pilarski. Tutaj już większa naturalność na scenie, trochę słabsza pointa oraz podły żart o ojcu i trzymaniu w piwnicy w międzyczasie. Poziom może niekoniecznie najwyższy, ale nastroje nadal wesołe.
Diversity
Wreszcie swoją zapowiedź dostaje robiący karierę w Ameryce Martin Harasimowicz. Jego występ najbardziej przypomina mi to co widziałem na legendarnych stand-upach Eddiego Izzarda, George’a Carlina czy też, last but not in any case least important, Robina Williamsa. Zostawianie przerw na ewentualny śmiech, graniczna polityczna poprawność zapewniająca jednakże bezpieczeństwo prawne opowiadającemu oraz specyficzny, wyrobiony sposób wieńczenia dowcipu. To miało zagrać, to zawsze gra. Niestety, z powodu różnic kulturalnych pomiędzy polską sceną rozrywkową a scenami Stanów czy Anglii, ludzi nie porwało jak powinno. Jakość żartów skoczyła, nastrój lekko siadł.
Sneak peek: Kulisy różnic między rozrywką w Polsce i Stanach.
Ekskluzywny wywiad z Martinem Harasimowiczem już wkrótce na blogu!
Imprezę wieńczył Paul prezentujący klimaty francusko-polskie. Ogromna obsceniczność wypowiedzi doprowadziła unoszący się na wysokości krzeseł (no, czasem nawet i głów) poziom humoru do efektownej katastrofy z klepką parkietu. Nastrój z kolei wysadził w przestworza niczym trabant na wysokooktanówce Shella. Ludzie zwyczajnie wrócili do socjalizowania się poprzez gadanie w ustalonych przez kastowość branży kółeczkach.
Organizatorzy doszli w tym momencie do wniosku (nie popełniając tego samego błędu co francuska arystokracja z XVIII wieku), że nie ma co chwalić się swoją pracą głodnej tłuszczy. Zorganizowana na prędce kilkuminutowa przerwa zaowocowała paroma smacznymi przekąskami i zareklamowanym wyżej wywiadem. I kiedy już wreszcie udało się namówić prasowo-występujący tłum do pokornego powrotu na krzesła, kiedy wreszcie naszych zmysłów dobiegły pierwsze sekundy obiecanego programu, sprzęt, jak to sprzęt ma w swoim kapryśnym niczym Izabela Łęcka zwyczaju, zdechł (coś potem nawet chyba naprawiano, ale jakoś straciłem rozeznanie. Nadrobię w wolnej chwili dzięki jednej z oferowanej przez stację powtórek). A połowę sali wywiało na trwający obok koncert Magdy Navarette (wnosząc z dochodzących przez ścianę dźwięków – mało porywający).
A ja spędziłem resztę wieczoru dyskutując o polskiej blogosferze, Kulturze, HBO, wyższości Czarnego Rycerza nad Początkiem i dziesiątkach innych tematów z Kasią, osobą znaną bardziej jako Zwierz Popkulturalny. Pozdrawiam ciepło, rewelacyjnie było poznać!
Dobra. A jednym słowem?
Paroma słowy. Wieczór zapisany na stanowczy plus. Dwie wartościowe rozmowy, parę naprawdę genialnych żartów i, ogółem wreszcie, okazja spędzenia paru godzin w przyjemnym, kulturalnym gronie. Dla HBO też duży plus. Że nie zraża się naszym jakże narodowym notorycznym myleniem stand-upu i kabaretu. Że wciąż nie waha się przeznaczyć tych swoich paru luźnych milionów na produkcję takich programów jak HBO Stand-Up Comedy Club.
Bo różnica między jakością rozrywki oferowanej przez zachodnie i nasze rodzime występy sceniczne komików jest wciąż spora. Ale nie zniwelujemy jej w żaden inny sposób jak tylko wyrabianiem ogólnego nurtu i dbaniem, aby zawsze miał setki odnóg i antynurtów. Dlatego też, niech się dzieje. A my się dobrze bawmy. Przecież o to chodzi.
Był i dzielnie spisał Twój blogger,