Lubię ten dzień. Jest przyjemny, pogodny. Jest kolejną okazją by wymyślić dla Tej ważnej nam osoby prezent, by spędzić kilka poprzednich wieczorów myśląc, czym najbardziej ją ucieszymy. I choć jest dniem jak każdy inny, nie różniąc się technicznie od poprzednich niedziel tegoż pięknego roku, jest w powietrzu coś wyjątkowego. Być może nawet zdarzy się cud i przestaniemy na tę parę chwil mieć dość zimy i wyglądać usilnie wiosny?
Swoją drogą – nie ma co narzekać. Przynajmniej jest śnieżyście za oknem, bez wszędobylskiej i depresyjnej pluchy. Oczywistym jest, że do szczęścia poza Tą osobą nie potrzeba wiele, ale o wiele łatwiej jest się uśmiechnąć wdeptując w zaspę niż w, dajmy na to, pełną niepokojąco ciemnej brei kałużę. No, starczy tej apetycznej dygresji.
Lubię też ludzi, którzy tak strasznie ten dzień przeżywają. Pomijam już, że zrzędzenie samo w sobie nie jest niczym wartościowym. A bo to przynosi jakąkolwiek korzyść komukolwiek? Nie. Ale jest też coś zabawniejszego od narzekania pro forma. Hipokryzja. Przejawiająca się na przykład w tym, że ludzie samotni (szczególnie młodzi) uwielbiają bez żadnego sensownego argumentu popierającego ideę nazwać się zbiorczo singlami i rozpocząć konkretną batalię przeciwko parom. Singiel to osoba wybierająca samotność, z różnych powodów. Nie zaś taka, której nie wychodzą związki i stara się jak może zatuszować własne pomyłki i błędy przed znajomymi.
Nie jest bowiem sztuką utrzymać swój wymarzony wizerunek przy pomocy słów i kreowanego wrażenia. Nie po to, na przykład, popełniamy błędy by potem się z nich tłumaczyć i popełniać na nowo. Oj nie. Pojedyncze potknięcie daje nam dokładnie tyle doświadczenia, ile potrzeba by nie uczynić tego samego niezbyt trafnego kroku ponownie. Ale jesteśmy leniwi. I nie chcemy się zmieniać. Co kończy się tym, że zagłębiamy się w tę ścieżkę dalej. Przestajemy normalnie funkcjonować.
I oto nagle mamy Walę Drinki zamiast Walentynek. Mamy ludzi nieszczerze krytykujących samą ideę bycia w stałym związku. Bo chcieliby w nim być. Ale są też na tyle niedojrzali, że nie robią z tym dążeniem nic ponad odnajdywanie przeszkód w otaczającym świecie. Wszędobylskie serduszka i miśki nie są dla nich przypomnieniem o tym, czego pragną. Nie są też czymś zupełnie neutralnym, co można minąć w centrum handlowym jak dowolną inną półkę. Znienacka stają się kłodami rzucanymi przez wredny świat pod ich biedne nóżki. Więc najlepiej wyśmiać i wrócić do codziennego, płytkiego myślenia o istotnych sprawach.
Nie twierdzę, że nie ma ludzi mających z tym dniem nieprzyjemnych wspomnień, ludzi wybierających odosobnienie emocjonalne czy też ostatecznie ludzi mających faktyczne i sensowne zażalenia wobec idei bycia z kimś parą. Nie oceniam, nie podsumowuję. Szanuję ich zdanie. Jak każde zresztą, poparte argumentami.
Pozdrawiam jedynie cieplutko tych wszystkich, którzy gdzieś tam w głębi duszy wiedzą, że to nie jest do końca tak, jak opowiadają wszystkim dookoła.
I, bardzo się ciesząc z kierunku, w którym popłynęły pisane przeze mnie w ten śliczny, niedzielny poranek słowa, mogę zakończyć wszystko cytatem, który chciałem gdzieś użyć już od bardzo dawna. A tu pasuje jak ulał. Ciekaw jestem, czy ktokolwiek zgadnie, z czego to wycięta fraza (keyword: Todaj). Dla zwycięzcy przewidziana drobna nagroda!
Przyjemnych walentynek, sensownie i owocnie spędzonych. A także sporo uśmiechu. I pamiętaj.
“Szczerość to alfabet miłości.”
Zdjęcie w nagłówku jest mojego autorstwa i przedstawia street art w Warszawie.
Najlepszego życzy Twój blogger,