Ja wiem, że siódmy września był dawno, ale dopiero teraz mogłem spokojniej usiąść do klawiatury i podzielić się z Tobą kulisami spotkania z jednym z moich ulubionych pisarzy. John Irving przyjechał wtedy do naszego ślicznego, nadwiślańskiego kraju aby promować najnowszą powieść – Ostatnią noc w Twisted River (przecież takie wydarzenie aż się samo prosiło o relację!). W ramach tej wizyty zorganizowano, między innymi, kulturalny wieczór w Kinie Atlantic mający w programie parę naprawdę smakowitych punktów dla każdego fana prozy. Ale, jak to zwykle w moim przypadku bywa, sama impreza była jedynie połową zabawy.
Dowiedziałem się o planowanym evencie na trzy dni przed nim. W tempie przemierzającej sawannę gazeli napisałem maila do organizatorów, że jeśli są jeszcze dostępne wejściówki to jedną bym jakoś specjalnie nie pogardził. W kilka minut dostałem odpowiedź, że niestety, wszystkie wyszły. Ale! Czymże jest fizyczny brak miejsca na sali kinowej wobec kulturalnej potrzeby! Ledwie dwie minuty później dostałem potwierdzenie, że okej, jeśli tak bardzo mi zależy to mogę siedzieć na tych schodach, żaden problem. I że zostaję dopisany do oficjalnej listy! Touchdown!
Nie drzwiami to oknem
Siódmego września wieczorem stawiłem się grzecznie w kolejce do kina i czekałem aż wszyscy uwzględnieni na zaproszeniach podstawowych zostaną wywołani (byłem gotowy w każdej chwili usłyszeć moje nazwisko. Jak zaraz wyjdzie: naiwnie). W pewnym momencie zorientowałem się, że tuż obok mnie stoi sam John Irving, wyraźnie rozbawiony problemami logistycznymi przy drzwiach z przodu. Na szczęście fotografowie wydarzenia zrobili znienacka tęgi młyn dookoła pisarza i udało się rozbłyskanej czeredce przejść dalej. Korzystając z tak zwanego falowania tłumu znalazłem się po niedługiej chwili przy pani sprawdzającej nasze tożsamości.
– A pana godność jaka?
– Tucholski, jestem na liście głównej.
– Nie, nie ma pana.
– To na rezerwowej.
– Też pana nie ma.
– Zostałem dopisany do listy trzy dni temu, mam potwierdzenie w postaci maila.
– A, chyba że tak. To niech pan tutaj chwilę pobędzie obok i się wszystkim zajmiemy.
Stanąłem we wskazanym machnięciem ręki miejscu. Po minucie nikt do mnie nie podszedł, po dwóch też nie. Uznałem wreszcie, że upłynięcie trzeciej minuty czyni idealny moment na szybkie wmieszanie się w resztę ludzi podążających w stronę sali kinowej, na której miała odbyć się impreza. Nikt mnie nie gonił, więc chyba się mnie jednak z czasem doliczyli (o, a w tej grupie ludzi stałem z kolei obok Tomasza Raczka, merytorycznego prowadzącego spotkanie).
Film i czytanie
Zasiadłszy na swoich zaszczytnych stopniach (przy ścianie, ha!) mogłem w pełni zająć się wydarzeniami na scenie. Pomijając Żenujące Żarty Prowadzącego (na zdjęciu siedzi między Johnem Irvingiem i Tomaszem Raczkiem, nie pomnę nazwiska) wszystko wypaliło naprawdę dobrze. Po zabawnym powitaniu zostaliśmy uraczeni filmową adaptacją Świata według Garpa, po której z kolei rozpoczęło się najważniejsze. Rozmowa z pisarzem połączona z czytaniami fragmentów Ostatniej nocy w Twisted River. Szczególnie do tego drugiego podchodziłem jak dziewica do pułku ułanów (literacki odpowiednik kinowego trailera? Że co?), ale nie wyszło tak źle. Najpierw dany ustęp przedstawiał nam sam John (a bajarz z niego nieprzeciętny, zarówno sposoby modulacji głosu jak i gestykulacji zwiększały radość ze słuchania wielokrotnie), potem zaś zajmował się nim oficjalny tłumacz wydawnictwa.
Zaciekawieni tym zabiegiem zostaliśmy wreszcie ukierunkowani prosto do hallu głównego kina. Od mojej ostatniej tam wizyty zmieniły się cztery rzeczy. Po pierwsze, tłum był po tej samej stronie co organizatorzy, po drugie – jego składową okazała się być moja Wykładowczyni systemów politycznych (jeszcze z czasów przedmaturalnych! Pozdrawiam serdecznie!) . Po trzecie – obok wyjścia wyrosło stoisko z większością bardziej znanych książek Johna Irvinga we względnie promocyjnych cenach. Po czwarte zaś – vis-a-vis prowizorycznego sklepiku (może chodziło w takim rozłożeniu sali chodziło o funkcję motywującą? Ja też bym się aż palił do dawania autografów obserwując jak na pniu schodzi moja twórczość) siedział sam John Irving. Uzbrojony w długopis i tłumacza, z inteligentnym błyskiem w oku ewidentnie przygotowywał się psychicznie do zbliżającego się naparcia rozbrykanego ludu.
Wywiad z Johnem Irvingiem
Bogatszy o dwa tomiszcza za pazuchą umieściłem się w pokornej kolejce. Połączone aury wyższej literatury, dziennikarskiego obowiązku i ewidentnie nieszczelnej maszyny do popcornu zionącej masłem na cyrkule kilkunastu metrów doprowadziły mnie na skraj gotowości, by z Johnem trochę pogadać. Niestety, tuż przed samym bohaterem wieczoru moja odwaga uznała, że jednak mnie opuści i strzeli sobie szybką kawę na Jerozolimskich. A jeśli będę miał głupi akcent? Albo znowu w wyniku przejęzyczenia doprowadzę na skraj kryzysu paliwowego? Na szczęście zdążyłem już wziąć wdech. Mistrz widział, że wziąłem wdech i zamienił się w słuch. Nie było odwrotu.
Andrzej Tucholski: Zacznę od może zabawnego pytania, ale dlaczego niedźwiedzie? Czemu te konkretnie zwierzęta przejawiają się gdzieś w tle większości Twoich dzieł?
John Irving: Proste. Żyją tam gdzie i ja żyję. W Vermont, w Kanadzie jest ich masa i jakiś jeden zawsze się gdzieś kręci, nie sposób go wtedy nie obserwować. Stąd też ich obecność w moich fabułach.
A: A wracając do poważniejszych tematów – kiedy zdecydowałeś się na zostanie pisarzem?
J: Zawsze chciałem nim być. Zdecydowałem się podążyć tą drogą gdzieś na wysokości moich czternastych urodzin. Co do późniejszych wydarzeń, kariera zapaśniczo – uniwersytecka oraz wcześnie założona rodzina dosyć znacząco wpłynęły na moją przyszłość i sposób myślenia. Między innymi, w związku z małym dzieckiem, uniknąłem poboru do Wietnamu. Wtedy wydawało mi się to najgorszą z możliwych sytuacji – traciłem przecież taką przygodę. Ale w ogólnym rozrachunku nie wyszedłem na tych zwrotach akcji najgorzej. Żyję, prawda? I do tego mam tematykę do książek.
A: Nie da się ukryć. A czego prywatnie słuchasz?
J: Niczego i wszystkiego zarazem. Uwielbiam opery i w wolnych chwilach słucham muzyki naprawdę wielu gatunków, nie mam sprecyzowanego typu. Jednakże, gdy piszę, potrzebuję absolutnej ciszy. Nie mogę się rozpraszać.
♣
Szczerze? Mając niecałe pięć minut na wymyślenie trzech pytań (to tylko jedna i dwie trzecie minuty na pytanie!) i tak spodziewałem się, że wpadnę na gorsze pomysły. Tutaj przynajmniej udało mi się przełamać zwyczajową sztampę. No i rozśmieszyć Irvinga. Raczej rzadko ktoś się go w jego karierze literackiej pytał o powód fascynacji niedźwiedziami.
W kilka chwil po dostaniu ostatniego zamaszystego autografu (żeby przedłużyć mój czas przy stanowisku pisarza podrzuciłem mu obie książki i wyjątkowo powoli wyjęty z torby notes) znalazłem się otoczony rześkim, pachnącym idącą jesienią, wrześniowym powietrzem. A w kilka tygodni po tamtym wydarzeniu, w pociągu do Gdańska, dokańczam ten tekst. W zasadzie z czystej ciekawości. Mam bowiem nadzieję, że mi powiesz, które z dzieł Johna lubisz najbardziej :)
Z ciepłymi pozdrowieniami, Twój blogger,