Sam się czasem zastanawiam, jakim cudem ktoś będący genetycznie w połowie z Ukrainy i w połowie z Polski a psychicznie w jednej czwartej z Polski i w trzech czwartych z Danii zrobił tak niesamowitą karierę. Dorobił się podwójnej platynowej płyty i trzeciego już, odnoszącego sukcesy albumu nawet na chwilę nie porzucając autorskiego, niesamowicie ekscentrycznego stylu muzycznego. Bardzo inteligentnego w słowach, bardzo kapryśnego w brzmieniu. Bardzo osobliwego w nastroju. Łączącego nastroje powojenne z późno peerelowskimi, rosyjskie z zachodnimi, wiejskie z wielkomiejskimi. Wymagającego chędogo wyrobionego smaku a przy tym opatrzonego melodiami tak chwytliwymi, że czasem za nic nie chcą opuścić Twojej głowy i spędzasz cały dzień nucąc pod nosem zasłyszany rankiem refren. Ot, fenomen.
Ot, Czesław. Mozil zresztą, ale znany bardziej jako Czesław Śpiewa. Człowiek, który zaśpiewał jedyne w swoim rodzaju teksty powstałe na grupowym pisaniu liryki na czacie Multipoezja.onet.pl (pod inspirującym okiem Michała Zabłockiego) i którego z tej okazji pokochała cała Polska. W dobie decentralizacji Kultury (globalne miłości pokroju Jacksona lub Beatlesów już raczej nie powrócą, ale o tym innym razem) udało mu się zwrócić na siebie uwagę kraju jak kraj długi i szeroki. Był w wiadomościach, radiu, gazetach, sieci, empikach i sklepach wysyłkowych.
Wielki sukces. Finansowy, oczywiście, w końcu kopie pierwszego krążka trafiły (lub niebawem trafią) do blisko siedemdziesięciu tysięcy naszych rodzimych, krytych strzechą patriotyzmu domów. A kolejne dwie płytki, choć nie podzieliły sukcesu Debiutu, również zdobyły zacne recenzje i ładne wyniki sprzedaży. Przy czym sukces ten, o wiele bardziej niż licząc w zbliżających się do swojego unifikującego końca złotówkach, warto wziąć pod uwagę pod kątem kulturalnym.
Wybranek narodu, istota sceny
Słowa Czesława (lub, nie zapominaj, Internautów) są naprawdę, ale to naprawdę ambitne (niedoścignienie wieloznaczny Wesoły Kapelusz). Muzyka nie ma nic wspólnego z ogólnie rozumianym nurtem popularnym (pijacki i z leksza punkowy schiz w postaci Kradzieży Cukierka. Teksty oczywiście wciąż zryte). Każde z jego nagrań spełnia wszystkie dostępne kryteria by być kolejnym nagradzanym na wielu konkursach i docenianym przez hordy krytyków społeczno-kasowym niewypałem, który zostanie doceniony jedynie przez wąską grupkę oddanych fanów (no i dwóch, trzech hipsterów, okej).
A jednak płytki schodzą jak dzikie i są powszechnie lubiane. Gdzie tu więc logika?
Otóż Czesław jest nowy. Śpiewa prawdziwą, niewidzianą już od lat w szerokich mediach poezję. Z powrotem nas na nią uwrażliwia. Jego instrumentami z wyboru są mandoliny, akordeony, trąbki i dmuchane organki (coś w stylu gębofonu używanego przez pana w klipie do Barbra Streisand na wysokości minuty dwadzieścia pięć, tyle że bez prądu. Mam gdzieś podobne w domu, Tata na nich grał na długo przed moim urodzeniem). W klipach nie pokazuje bandy kręcących tyłkami czekoladek tylko będące wytworem wyobraźni chorego na umyśle projektanta wnętrza wypełnione metaforycznymi postaciami o wyraźnych charakterach. Ciekawie się ubiera. Ma zabawny akcent. Nic nie wymusza. Po prostu taki jest.
I umie kupić publiczność. Kto go raz widział na scenie ten wie o czym mówię. Jeśli zaś jeszcze nie było okazji – wyobraź sobie faceta potrafiącego ominąć kilka granych przez zespół (tyrolczyk z akordeonem i filigranowa księżniczka jak z filmów Tima Burtona z większym od siebie saksofonem basowym) podejść do zwrotki bo akurat prawie płacze ze wzruszenia. Nie mającego nic przeciwko trwającym często kilkanaście minut dialogom z publiką. Wrzeszczącego do mikrofonu tak rozpaczliwie, że Twoje usta nie potrafią nie dotrzymać pola wokaliście i również wyrzucają z siebie potoki wartościowych wyrażeń, głębokich emocji.
Uśmiechnąłem się do wspomnień. Co chcę zagwarantować również Tobie. Dlatego też miast promować nową płytę (Pop obroni się sam, jest naprawdę fajnym zbiorem nagrań) wrócę do najwcześniejszych z wczesnych momentów w polskiej karierze dzisiejszego bohatera. Niech ruszą wspomnienia. Jesteśmy własnie, ja i Ty, w końcu wiosny dwu tysięcznego ósmego roku. Co wtedy robiłaś? Gdzie wtedy byłeś? Pamiętasz pierwsze zetknięcie z utworami Czesława?
Przyjemnego wspominania :)
Czule spisał Twój blogger,