Jeśli już mam ochotę coś obejrzeć to po prostu oglądam. Od początku do końca, bez żadnych udziwnień. Czasem jedynie trzeba mi wcisnąć pauzę, żebym się wyśmiał w spokoju z akurat obejrzanej sceny, ale to sporadyczne przypadki. Była jednakże pojedyncza, legendarna już w niektórych kręgach sytuacja, że zwyczajnie odmawiałem współpracy przy dalszym seansie bez uprzedniego obejrzenia kilkanaście razy samego intra. Najlepszego intra w historii kinematografii.
Tak. To była Kung Fu Panda. A wiesz, że wychodzi dwójka?
Ledwie kilkanaście dni temu cieszyłem się na oficjalny teledysk promujący remake legendarnej piosenki disco występującej w absolutnie rewelacyjnej kreskówce o mającej potężne aspiracje Pandzie. Gdybym usiadł nad kalendarzem to pewnie bym zaczął przeczuwać, że jakoś niebawem wyjdzie sequel, przecież jedynka była sporym sukcesem, a trochę czasu zdążyło w międzyczasie upłynąć. Ale nie miałem jakoś do takowej czynności motywacji – stąd też podesłany mi znienacka trailer (dzięki, Marysiu! :) absolutnie wysadził mnie razem z krzesełkiem z pokoju. Jeno kubek z parującą herbatą się ostał.
Filmik absolutnie nic ciekawego nie pokazuje (przy czym, hej, przecież to Kung Fu Panda!), ani dobrej muzyki (ho, ho, ho, hooooo) ani wielu scen ani nawet grama zdradzonej fabuły (haczapui!). Pokazuje za to śpiewającego sobie głosem Jacka Blacka Po wyzywającego Cię na… Na co? Przekonaj się!
Bez mrugnięcia okiem podrzucił Twój blogger,