Dobra. Matury napisane, pierwszy oddech wakacji złapany, rekrutacja na UW zakończona. Czekam na jej wyniki, cieszę się wolnym czasem i wracam do pisania. Myślicie, że nie wiem, jak bardzo za mną tęskniłaś?
Wielki artystyczny comeback przetestuję na przykładzie pewnej brytyjskiej formacji występującej na tegorocznym Heineken Open’er Festival. Samo brzmienie jej nazwy powoduje u wielu melomanów nagłą miękkość kolan połączoną z wydawaniem z siebie ogłuszającego pisku (co, aż wstyd przyznać, często spotyka także poważnych i dojrzałych facetów. No cóż. Taka fama). Mowa bowiem o prekursorach genialnego połączenia trip-hopu i rocka. O ojcach świetnych i dojrzałych tekstów, wymownych brzmień oraz jedynego w swoim rodzaju klimatu. Mowa o Archive.
Now and then
Od pierwszych dni grupy, od roku 94′, nie było w ich historii ani jednego spokojnego dnia. Rotacje w składzie (zmiana wokalisty pomiędzy debiutanckim Londinium i komercyjnym & gorszym You Make me Feel) i ciągłe eksperymentowanie ze stylem doprowadziły do sytuacji, w której, pomimo siedmiu lat na liczniku, Archivesi wciąż nie byli jakoś nieziemsko rozpoznawalni. Cieszyli się sławą i wianuszkiem fanów, nie było to jednak to.
Wtem, absolutnie znienacka, nadszedł obiecujący rok dwutysięczny drugi. Do składu dołączył Craig Walker co zaowocowało krążkiem o tytule You All Look The Same For Me. Zaowocowało też singlem Again, który przez długie tygodnie nie schodził z list przebojów na całym świecie (w tym naszej radiowej Trójki). Co dzisiaj może wzbudzić ciekawość – dwa z trzech najlepszych utworów na płycie (wcześniej wspomniany zabójca toplist oraz mocniejsze i wyrazistsze Finding It So Hard) liczą sobie po około szesnaście minut. Przy średniej długości pojedynczych kawałków w branży muzycznej oscylującej pomiędzy trzema a pięcioma minutami tego typu molochy są naprawdę rzadkością. A tego typu molochy zgarniające masę nagród i uzależniające od siebie słuchaczy nie zdarzają się praktycznie nigdy.
A jednak.
Goodbye my sad and lonely
Późniejszy okres (pomijając okazjonalne romanse z biznesem filmowym, z których urodziły się ścieżki dźwiękowe do kilku średniej jakości produkcji) oznaczał dla zespołu zmianę pomysłu na brzmienie. Eksperymenty zaczęły przynosić efekty i klarował się ich nowy wizerunek, tym razem związany z pojęciem progressive rocka (porównywany często do dorobku Pink Floyd). Po udanym Noise i koncertowym Unplugged skład znowu musiał stawić czoła zmianie wokalisty.
Archive, dopiero co uzbrojeni w Pollarda Berriera i Dave’a Pena wydali w 2008 roku swój najnowszy album w dosłownym tego słowa znaczeniu – Lights. Znajdziemy na nim nie tylko spokojne i wyciszające Veins tudzież Fold, ale także osiemnastominutowe, tytułowe Lights oraz ciężką artylerię (i, prywatnie, mój ulubiony kawałek) – System.
Z czasem fani zespołu mogli rozkoszować się także Live At The Zenith oraz czteropłytowym gigantem z zeszłego roku, Controlling Crowds, będącym ogromnym bigosem ich wszystkich dotychczasowych styli. Przy jego produkcji współpracowali dawni znajomi, sięgnięto też po nowe rozwiązania.
It’s easy to be persuaded
Dużo tego. Dużo albumów, dużo piosenek, dużo wizerunków i koncertów. Dlatego też ciężko mi wyrokować na temat ich tegorocznego występu u nas. Jest prawdopodobne, że przyjadą z czymkolwiek. Na scenie możemy równie dobrze usłyszeć coś z samego początku jak i spodziewać się kawałków z ostatnich dwóch lat.
Pewne jest natomiast, że będzie się działo. Na przełomie szesnastu lat działalności grupa zdobyła uznanie naprawdę szerokiej grupy fanów. Nawet przyjmując, że nie trawią oni reszty występujących na Open’erze wykonawców, spokojnie możesz założyć, że kupią jednodniowy bilet i pojawią się dla samych Archivesów. Bo zobaczyć ich na żywo, jeśli nawet nie masz pewności, czy warto – zwyczajnie wypada. Są legendą.
I, nawiasem mówiąc, warto.
Wszystkie odcinki cyklu Open’er dostępne są tutaj.
Twój blogger,