Nie Idź Tam Z Psem: Dystrykt 9

 

Miałem taki okres w życiu, że mnie o obejrzenie Dziewiątego Dystryktu molestowała absolutna większość moich znajomych. Wsiadali mi na głowę i próbowali zmusić do objechania Internetu dziko wymachując lassem dzień w dzień. W związku z tym nagabywaniem odechciało mi się wyżej wymieniony film oglądać na dłuższy czas. Przy czym, życie życiem jest i lekko ponad pół roku później w jakieś nudne popołudnie pożyczyłem sobie płytkę i, zrobiwszy cały talerz kanapek, usiadłem do seansu.

Was is das?

Wiesz, najbardziej zostaje w pamięci fabuła. Nietuzinkowa historia przedstawiająca jeden z najbardziej oklepanych pomysłów w gatunku science fiction w zupełnie nowy sposób. Otóż na naszej planecie pojawią się obcy. Tyle że są naprawdę obcy, szukają pomocy i azylu. Ich statek psuje się gdzieś nad RPA i zawisa w powietrzu niczym wybitnie brzydka chmurka. W jego cieniu zostaje na szybko ochajtnięte getto, tytułowy Dystrykt 9 gdzie przesiedla się bywalców latającego spodka. Cała sytuacja z miejsca przeradza się w impas. Nikt nie wie co z przybyszami zrobić.

Od dziewiczego położenia pojedynczej płachty blachy falistej na pozostałych czterech, stojących pionowo (czyniąc tym samym przytulny, domowy wręcz kącik dla każdego chętnego) minęło blisko trzydzieści lat. Manifestacje ludzi domagających się kolejnych wysiedleń obcych są coraz silniejsze więc zajmowanie się dystryktem przypada nie-do-końca fajnej organizacji zwanej Multi-National United (MNU) teoretycznie chcącej pomóc apatrydom, w praktyce zaś mającej trochę bardziej wymierne w pieniądzu cele. Otóż obcy mają w posiadaniu bardzo zaawansowaną technologicznie broń, którą jednakowoż jedynie oni mogą używać (blokaty genetyczne ftw!). I w tym momencie pojawia się pierdółkowata postać agenta MNU, Wikusa van der Merwe, mającego dowodzić jednym z segmentów przeszukiwania dystryktu w poszukiwaniu kontrabandy. Wikusa oblewa tajemniczy wirus, postępuje bardzo egzotyczna mutacja i fabuła zaczyna brykać niczym użądlona pod ogon zebra.

Z kamerą wśród zwierząt

W momencie zakażenia Wikus staje się najbardziej poszukiwaną osobą na całej planecie. Zyskuje bowiem możliwość korzystania z futurystycznej broni uchodźców. Tym samym chcą go wszyscy dookoła przerobić na genetyczny soczek (a już najbardziej jego rodzima MNU) i wypada mu uciekać przez fawele zygzakiem, bo się źle skończy. W tym momencie film powoli przypomina regularne kino, chociaż rewelacyjnie oddające nastrój, nietypowe ujęcia nie przestają cieszyć oka do samego końca.

Wszystko bowiem nosi znamiona filmu dokumentalnego. Kamerzysta trzęsie się, idąc zawsze krok za aktualnie rozgrywającą się akcją. Wikus często mówi prosto do obiektywu, przecież prowadzi dokumentację z misji czyszczącej getto. Dopiero gdy akcja przybiera na tempie część sposobów na burzenie czwartej ściany zostaje porzucona, aby dało się wyrobić z pokazywaniem widzowi wszystkiego co na ekranie warte zobaczenia. A jest tego naprawdę sporo!

Kadry, kolorystyka, gra aktorska i udźwiękowienie trzymają spójny, nienachalny poziom. Podobnież stylistyka obcych – nie doprowadzi ona Twojego zmysłu estetycznego do nagłych wzruszeń, nie martw się. Jacyś kosmicznie odrażający też nie są. Ot, obcy. Z rzeczy ohydnych – pomijając ogólnie mało-uroczy sposób przedstawiania wydarzeń – jedynie parę razy będziemy świadkami trochę bardziej brutalnych scen, ale każda z nich dobrze wpasowuje się w dany moment fabularny, nie jest to groteska dla groteski. Często zaś będziemy widzieć efekty dla efektów – niektóre eksplozje naprawdę przegięto. Ale, hej, czy ktoś ma z tym jakiś problem? ;)

Get your fokkin’ tentacle out of my face!

Może i jestem w tym zdaniu wysoce odosobniony, ale Dystrykt 9 to film na raz. Wkręca fabułą, zwraca uwagę na hipokryzję naszej nacji (porównanie do popcornu), w skrajny sposób porusza tematykę prześladowań i migracji, wprowadza parę fajnych sztuczek do mainstreamu kręcenia ujęć. Jest ciekawy, wiele scen Tobą zwyczajnie rzuca o fotel. Ale nie niesie ze sobą nic, co by było ciekawe przy drugim podejściu. Przy czym pierwsze podejście jest absolutnie wymagane. Serio, warto. Bez żadnych wymówek!

I jeszcze tak mimochodem wspominając – pamiętam kampanię reklamową tego wyprodukowanego przez HBO kinowego rodzynka. Zwróciła moją uwagę niecodziennością – wlepki w busach, plakaty przypominające apartheidowską propagandę, trailery wyglądające na amatorkę. Głównie z ich powodu postanowiłem się złamać i jednak dać tytułowi szansę. Kurde. Ten cały marketing naprawdę sprzedaje rzeczy!

Twój blogger,

autograf

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu i strategiem “od skuteczności”, a także pisarzem i scenarzystą.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu kilkanaście lat tekstów z bloga, sporo aktualnych informacji oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies