Wyobraź sobie elegancki klub z aksamitnymi fotelami, drinkami w wysokich kieliszkach i cyniczną w swojej obecności kulą dyskotekową pod sklepieniem. Klub wypełniony bogatymi ludźmi, celibariuszami spędzającymi kolejne dni swoich, wbrew pozorom, monotonnych dni na przygotowaniach do cowieczornych rautów, gali i, czasem zwyczajnie, imprez. Dodaj do tego historię o targanej wiatrami namiętności kurtyzanie i walce o utrzymanie wpływów potężnej rodziny. Spróbuj to sobie wyobrazić, a dojdziesz do wniosku, że sytuację opisać mogą jedynie słowa Kurta Cobaina.
Lepiej jest spłonąć, niż wyblaknąć.
Tak też i brzmi sarkastyczna wersja morału płynącego z Traviaty (z włoskiego: Zbłąkanej), której realizację prezentowaną aktualnie w warszawskim Teatrze Wielkim – Operze Narodowej miałem przyjemność podziwiać kilka tygodni temu. Przedstawienie było o tyle nietypowe, że dziewiętnastowieczną historię ujęto we współczesne realia.
Realizatorski duet Treliński – Kudlićka postanowił odrobinę zaszaleć i, zostawiając oryginalną ścieżkę dźwiękową autorstwa niepokonanego Giuseppe Verdiego, ubrali bohaterów w wyglądające odrobinę indie marynarki z kamizelkami oraz kiecki rodem z elitarnych lokali na Upper East Side. Violetta nie wzbudza już kontrowersji jedynie swoją przynależnością zawodową. To by teraz nie wystarczyło. Dawniejsze sceniczne profanum jest dzisiejszą codziennością. Dlatego (obdarzoną cudownym głosem i niewątpliwym talentem aktorskim) Joannę Woś obdarto z epokowej sukni i wypuszczono przed blisko dwutysięczną publikę w gorsecie, rajstopach i ze zwiewnym szalem skrywającym choć odrobinę jej względny negliż. Dlatego miejscem akcji nie mogła pozostać strojna sala, lecz aktorzy rzucani są raz po raz pomiędzy zadymione sale nielegalnej krupierni, dancefloor wspomnianego już klubu, wystawną posiadłość z basenem i zestawem do golfa.
Dlatego pełniące symboliczną rolę w późniejszej części spektaklu prostytutki nie są nimi jedynie z określenia użytego w libretcie, lecz prezentują swoje wdzięki w sposób wręcz bezczelny. Zasłaniając się jedynie drobnymi, samoprzylepnymi kwadracikami taśmy. A nadchodzący po nich torreadorzy zachowują się agresywnie i podczas transowego tańca bezczeszczą lśniąca miliardem świateł suknię Damy Kameliowej (którą to postacią z dorobku Alexandra Dumasa Syna operowa Violetta w istocie jest) włóczniami. Symbolizują.
To szokuje ale i zachęca. Sztuka wysoka znowu znajduje zainteresowanie młodszej, kształtującej się dopiero widowni. Powoli i z trudem, ale znowu. Przy czym, aby zyskać chociaż szansę na tejże uwagę musi się, jednak, odrobinę zmienić. Ewoluować. Uzmysłowić sobie, że przecież sztuki pisano im współczesnym. I że takie powinny być i dziś.
Dlatego też, jeśli jeszcze uda Ci się zarezerwować miejsca, na któreś z wystawień Traviaty idź koniecznie. Posłuchasz bezbłędnych kawałków Verdiego, przeżyjesz ponadczasową historię w teraźniejszych realiach i spojrzysz na kulturę wysoką w zupełnie nowy sposób.
Spodoba Ci się.
Twój blogger,