Każdy z nas ma pasje. Lubi poświęcać im czas, opowiadać o nich, dowiadywać się czegoś nowego. A ja mam teraz, właśnie tutaj, tę niesamowitą przyjemność móc dwa z moich zainteresowań połączyć na rzecz pojedynczego tekstu.
Mowa o debiutującym dopiero zespole Cage the Elephant oraz ich singlu Ain’t No Rest For The Wicked. A także o tym, iż utwór ten użyto w intrze do jednej z fajniejszych gier ostatnich lat (a przy tym zupełnie nieoczekiwanej!) – Borderlands.
Jeśli lubicie oldschoolowe poczucie wolności, wizję podróży w stronę horyzontu bez żadnego konkretnego celu po piaszczystych równinach i kolory bezchmurnego nieba; jeśli nie drażni Was świadomość, że nie jesteście świętymi. Że ten świat nie jest z pluszu i cukierków a o każdy dzień trzeba walczyć. Czytajcie dalej. Pokochacie ten kawałek.
W skróconej wersji otwiera on strzelankę, na którą nie czekał nikt a kupują tysiące. Prostą, westernową opowieść o grupce najemników dążących do zdobycia mitycznego skarbu na jakiejś odległej planecie. Nic specjalnego. Czym więc Borderlands przekonuje do siebie rzesze Graczy? Tym, co tygryski lubią najbardziej. Masą naparzania do tępych przeciwników, masą sprzętu do zebrania i leveli do nabicia. Odpowiedzią na odwieczne pytanie “Jak by wyglądało Diablo, gdyby zaimplementowano bazooki”. A także nieskończonymi godzinami dobrej zabawy na splitscreenie z kanapy. No i klimacikiem.
Niby postapokaliptycznym, niby odległym klimacikiem planety pełnej agresywnej fauny i bandytów. Niby odległym, a jednak znajomym klimacikiem, dokładnie takim samym, jak w dobrym westernie o grupce awanturniczych badassów bez swojego miejsca na świecie. Podróżujących od miasta do miasta, wykonujących zlecenia tym, którzy płacą.
I w zasadzie dokładnie o tym samym jest piosenka. O kolesiu tracącym wiarę w ludzkość po spotkaniu paru osób, z których każda czyni różnej wagi zło, bo nie ma innego wyboru. Bo taką drogę obrała i już musi na niej zostać. Bo choćby chciała się odkupić, jest już najprawdopodobniej za późno.
Nie jest to przyjemne. Ale kusi. Ciekawi, jakby to było być tym złym. Wodzeni wizją braku ograniczeń, zaczynamy szukać takich gier, takich piosenek. Bo wszystko w nich jest pachnące benzyną i wiatrem na otwartej przestrzeni. Lśniące jak słońce na czystym niebie, smażące Cię, bo nie masz się gdzie schować. A przy tym zostawiające Cię z niedosytem, jak rozedrgana od gorąca kreska horyzontu, gdzieś, daleko.
Daleko, ale i tak do niej dążysz. Coz’ ain’t no rest for the wicked.
Podjarał Twój blogger,