Od ładnych paru lat słucham Robbiego. Kojarzę większość jego znanych singli, gdzie najbardziej sobie ulubiłem całe Escapology. Ale nie dane mi nigdy było oglądać jego koncertów. Co zafundowało mi dziś miłe zaskoczenie.
Bo oto dzięki nicci natrafiłem na Williamsowe wykonanie jednej z bardziej szanowanych przeze mnie piosenek Franka Sinatry. Wykonanie wielokrotnie lepsze od oryginału; przepełnione emocjami, uczuciami, ładunkiem doświadczeń tak potężnym, że godnym kilku istnień. Ładunkiem tworzonym przez całe pokolenia piosenkarzy amerykańskich, z których każdy dodaje do aranżacji coś od siebie. Nie inaczej i postąpiono tym razem.
Cieszy mnie, że nasłuchałem się tego utworu w wersji sprzed lat. Bo tylko dzięki znaniu każdej jego sekundy doceniłem moc, z jaką dano go publiczności teraz. To coś po prostu pięknego. Zakochasz się.
A korzystając z okazji – do Świąt zostały tylko 22 dni. Nie mogę się doczekać :)
Najlepszego życzy Twój blogger,