Nie przepadam za krwawymi filmami, na horrory nie chodzę, groteski pokroju “Piły” pozwalam sobie ignorować. Ale jest ta jedna seria, którą naprawdę cenię. Seria o żelaznej logice, niesamowitych zwrotach akcji. Grupa filmów po których autentycznie boisz się dotykać czegokolwiek w domu, bo masz już pewną świadomość do czego może jeden nieostrożny ruch doprowadzić. Bo przeznaczenia oszukać się nie da.
“Final Destination” to nie tytuły, do których się często wraca. Nawet drugie obejrzenie przestaje wciągać, skoro znamy wszystkie triki z fabuły. Ale jeśli siadasz po raz pierwszy do dowolnej z trzech części, możesz być absolutnie pewien (bądź pewna!), że Twój mózg po seansie zamieni się w budyń. A teraz, po latach, nadchodzi część czwarta. Jeśli nie wyjdzie – no, trudno. Ale jeśli się jednak uda… Będzie co obejrzeć. Bo gore horrory, które ogląda się jak filmy akcji i co kwadrans parska śmiechem to naprawdę rzadkość.
Wybaczcie dualizm językowy zwiastuna, ale tylko tę wersję można umieścić na stronie.
Ostrzega Twój blogger,