Jeślibyście przedstawili mi zespół, o którym nigdy nie słyszałem, na 90% nie spodobałby mi się. I na 100% po mniej więcej sześciu miesiącach odbiłoby mi na jego punkcie. Tak jest zawsze. Nie jestem z tej mojej cechy dumny, po prostu tak już mam. I jestem bardzo wdzięczny moim najbliższym, że potrafią to uszanować, że czekają spokojnie aż “zatrybię”.
Tym razem dziękuję Oli (…znowu. Ola, to osoba, która muzycznie podarowała mi electro i indie) za podrzucenie mi dobrych parę miesięcy temu Killersów. Zespołu o nieprzyjemnej gitarze, wkurzającym akcencie wokalisty i niesprecyzowanym image’u. Zespołu, który sponsoruje mi już drugi z kolei wieczór. Sponsoruje piosenką o Panu Pogodnym. Do obejrzenia w rozwinięciu.
Opowiadana historia, wbrew brzmieniu melodii, jest raczej przygnębiająca; przyspieszone bicie gitary drażni mnie niezmiennie… No, w teorii powinienem ten kawałek omijać szerokim łukiem. Ale coś w sobie ma. Coś, co przekonało mnie do słuchania go w kółko przez naprawdę niezły kawał czasu. Pogodne coś.
Słuchając, widzę świt. Kolesia stojącego na łące, patrzącego się w rosnące słońce. Luźna koszula łopoce lekko. Podnosi się mgła i zrywają się poranne wiatry. Facet mruży delikatnie oczy, jest coraz jaśniej; patrzy się jednak dalej. Wie, że wszystko przed nim. Że przeszłość zabrała miniona noc, że nowy dzień w każdej swojej sekundzie oferuje nowe szanse. Że będzie dobrze.
A Wy co widzicie?
Przeinacza lyricsy Twój blogger,