Oj już od dawna nosiłem się z podrzuceniem Wam czegoś konkretniejszego. Bo o ile electro, indie i resztę tego współczesnego bajeru naprawdę lubię, tak tym co mnie podkręca ostatecznie jest gatunek zgoła inny. A zwie się on Rock.
Ten prawdziwy, mocarny rock potrafiący wlać do żył benzynę, zmienić myśli w płomień i zmusić do anarchii. Ten, przy którym bezwiednie zaczynasz udawać, że grasz na perkusji lub gitarujesz rękoma w powietrzu gdy trwa solówka. Ten, do którego drzesz się w samochodzie, gdy akurat “poleci w radiu”. Poglądowy teledysk do znalezienia na dole notki.
The Who to zespół-legenda. Powstali w połowie lat 60′, wielokrotnie zmieniający nazwy, ewoluujący od rhytm and bluesowych coverów w stronę swojego charakterystycznego stylu. Nie grają najszybciej, nie mają najsilniejszego uderzenia, często się wygłupiają (jąkający wokal w My Generation wciąż nie do pobicia). Skąd więc aż taka sława?
Bo mają to coś. Jeśli trafisz z nastrojem to potrafisz pojedynczej ich piosenki słuchać calutki wieczór. Może to być coś spokojnego, może to być coś agresywnego – w płytotece kolesi z Wielkiej Brytanii znajdziesz coś na każdą okazję. Ja mam dziś ochotę na coś z mocą.
I’ve tried to find the key to fifty million fables! Woo hoo! They call me The Seeker!
Poleca Twój blogger,