Miałem zacząć ten tekst słowami “wiecie, poznałem niedawno taki fajny zespół, raczej średnio rozpoznawalny”. Przed chwilą jednakże dowiedziałem się od znajomego (dzięki Adam, wkopałbym się!), że jest on całkiem znany. Co lepsze – niezdrowo hype’owany i nie do końca lubiany. Ale, jak to mawiają, kontrowersja budzi zainteresowanie. Tak więc siedzę i piszę, com napisać miał. Bo w zasadzie powyższa informacja na moją opinię bardzo nie wpłynęła. Najwyżej jest mi w pewien sposób przyjemnie, że wciąż delikatna muzyka potrafi się przebić na rynkach. Bo bohaterowie tego wpisu “dać czadu” raczej nie potrafią. Bo też i nikt tego od nich nie wymaga. Oni są od tworzenia klimatu.
Mowa o MGMT szpanujących albumem “Oracular Spectacular”. Duecik (czasem trio) z Brooklynu tworzy alternatywne połączenie elektroniki i indie. Brzmi wieloznacznie, ale też taka jest ich muzyka – odrobinę infantylna, bardzo retro, ciekawie brzmiąca ale też i trudna do zapamiętania. Warto wyrobić sobie własne zdanie, bo taki rodzaj brzmienia się albo kocha/bardzo lubi albo zwyczajnie nie rozumie i nie trawi. Bo to niecodzienne brzmienie jest.
Kojarzy mi się silnie z nocą. Z tym co chodzi nam po głowach po zachodzie słońca.
Choć cała płyta jest fachowa i przyjemnie się przy niej siedzi, szczególnie daje do myślenia (oczywiście biorąc pod uwagę lyricsy) jeden z bardziej promowanych utworów, drugi najbardziej znany (zaraz po “Kids”) – “Time to Pretend“. Rzucająca nas w wir syntezatorów z lat 80′ piosenka to dialog nad trudami bycia młodym. Choć to śmieszne, silnie przypomina mi swoją ideologią Nirvanowskie “Smells Like Teen Spirit”. Bo też i oba kawałki są z grubsza o podobnych sprawach. Pokazują świetnie zmiany w myśleniu “pokolenia zmian” na przełomie ostatnich kilkunastu lat. Zmiany w tym, jak pojmuje się walkę, pokazywanie swojej indywidualności, w poczuciu przyszłości. A wreszcie – zmiany w tym, jak rozumiane jest pojęcie “independent rock” :)
Cóż, sami posłuchajcie. Może też Was zauroczy.
Przedstawił Twój blogger,