Wielokrotnie już mi moderacja YT coś przy filmikach gmerała. Albo nie miałem praw do ścieżki dźwiękowej i zostawiali głuchy slideshow, albo plik był własnością jakiegoś wydawcy i zostawał otagowanych ich reklamami tudzież innym infoboksem. Lecz niedoścignionym szczytem radości blokada filmu nadchodząca wraz z groźbą kasacji konta. Ot tak, bez żadnego ostrzeżenia.
I tak naprawdę nie da się nic z tym zrobić, nie ma maila apelacyjnego, nie ma też żadnej w miarę szybkiej i prostej drogi by profil znowu był “czysty”. I o ile rozumiem względne ignorowanie jednostki przez takiego molocha jak YouTube, tak zawsze mnie dziwiło czemu sam zainteresowany posiadacz praw (wydawca, właściciel, akcjonariusz) nigdy się ze mną nie skontaktuje w sprawie rzeczonego filmiku. Wyobraź więc sobie moje zdumienie, gdy w końcu, ten jedyny raz, ktoś się odezwał!
W parę godzin po nagłym i średnio wytłumaczonym banie uploadniętego przeze mnie filmu “IKEA Facebook Showroom” dostałem list od instytucji występującej o blokadę – studia Forsman & Bodenfors, twórców kampanii marketingowej, o której pisałem parę notek wstecz. Wytłumaczono mi powody takiej a nie innej decyzji, zaproponowano ugodę (dostałem lekko zmienioną wersję video ze zgodą na ponowną publikację) oraz życzono miłego dnia.
Serio. Poczułem, że naprawdę nie jestem “tylko użytkownikiem”, ale “Użytkownikiem”. Kimś faktycznie ważnym dla tych “po drugiej stronie kabla”. W dobie ogromnych portali zrzeszających miliony ludzi unifikacja jest czymś nieuniknionym. Wybitne jednostki są takimi, bo uporem i pomysłowością wygryźli swoje miejsce gdzieś wśród “featured movies”. Reszta zaś jest bezimiennym budyniem identycznych oglądaczy. Niewartych uwagi.
Guzik prawda. Przedstawiciel F&B, który się ze mną kontaktował nie poświęcił na tę czynność więcej niż dwóch minut. Wymieniliśmy parę maili i cała sytuacja od razu stała się wręcz miła. W końcu do mnie, licealisty z Warszawy napisano z jednego z ciekawszych europejskich studiów reklamowych.
Zaskoczono mnie. Frazesów o “prospołecznościowej polityce” serwisów naczytałem się już tyle, że przemiksowało mi je wszystkie w jeden, monolityczny wizerunek Wielkiej Strony, która bardzo serdecznie ignoruje pojedynczego użytkownika. Który bez 10 000 głosów poparcia na jakimś forum nie ma szansy nic zmienić. Który w sumie nawet i z tymi dziesięcioma tysiącami popleczników za wiele to nie zmieni. Pachnie Orwellem, prawda?
Cóż, na szczęście są jeszcze (a może raczej “w końcu”?) przebłyski kultury gdzieś tam, w świecie dużego biznesu.
(Z braku sensowniejszej fotki na dysku, w nagłówku widzisz cudnego robaczka, na którego natknąłem się w Paryżu).
Cieszy się Twój blogger,