Zostałem zmiażdżony. Moja głowa wciąż dymi, usta nie do końca potrafią się zdecydować czy dalej “robić karpia”. Postradałem zmysły.
Właśnie skończyłem oglądać jeden z najciekawszych filmów mojego życia o końcówce, która trafia do mojego ogólnego top-5 na pierwsze miejsce. Bo o ile wiele już razy byłem zdziwiony, kilka razy się zdarzył tzw. “poseansowy zwis”, to przeżycia tego kalibru jeszcze nie miałem. I nie chodzi nawet o sam rys fabularny, choć już sam w sobie jest on genialny. Nie chodzi nawet o wybitnie dozowany suspens. Chodzi o perfekcję. Brak luk w rozumowaniu. Scenarzysta, który to wymyślił nie może być do końca zdrowy psychicznie, w pełni empatyczny. Po prostu nie może.
Ale, od początku. Pierwszym co potencjalny widz zauważa po puszczeniu sobie filmu jest sugestywny klimat. Porzucenie, samotność, deszcz, wielkie miasto i apatia. To silnie wpływa na nasz nastrój – słońce za oknem świeci odrobinę mniej ciepło. Potem przychodzi muzyka. Cicha, nienachalna. Jedna z tych, które zapominamy w momencie pojawienia się napisów końcowych. Jednak w trakcie, jeszcze gdy bohaterowie się miotają a sprawa dochodzi do rozwiązania, pasuje idealnie.
Gra aktorska to poezja najwyższej światowej klasy. Zaszczuty Brad Pitt, “oldschoolowy” Morgan Freeman, psychodeliczny Kevin Spacey – no, czego można się po nich spodziewać? Majstersztyku. Świetne zdjęcia dodatkowo uwypuklają ich charaktery – sceny z leciwym Morganem są raczej statyczne; pościg Brada to pełnoprawne kino akcji. Chociaż do pamięci i tak najbardziej zapada rola Kevina. Pewien jego dialog noszący silne znamiona monologu.
To właśnie ta scena powoduje, że czujemy się nieswojo. Bo wiemy, zostaliśmy tak wychowani, że powinniśmy czuć inaczej. Powinniśmy czuć obrzydzenie, strach, niepewność. Powinniśmy czuć wiele, tylko nie… Ciekawość? Niestety nie ma łatwo. Czujemy to, co czujemy. I sami się sobie dziwimy. A potem jest już tylko lepiej. Bo do pełnej gamy naszych emocji dochodzi ostateczna, dopełniająca. Zupełnie niestosowna w tym momencie.
Emocja szacunku. Podziwu.
Podziwu dla scenarzysty, który może to dzieło nazwać swoim opus magnum.
Na zakończenie dodam tylko, że jeśli już ten film oglądaliście, to prawdopodobnie myślicie tak jak ja. Ba, jestem tego nawet pewien. Jeśli zaś jakimś cudem się przed tym seansem uchowaliście… Cóż. Kłusem do empiku, bo porozmawiamy inaczej.
“Siedem” to kryminalne kino akcji o cechach horroru i thrillera psychologicznego. Bardzo gęste kino bawiące się naszymi emocjami bez żadnych oporów. Wreszcie zaś, kino warte obejrzenia. Warte bardzo.
In spite of the fact that “this isn’t going to have a happy ending“.
Wciąż nie wierzy Twój blogger,