Dzisiejsza notka będzie o tyle nietypowa, że lekko nagnę moje postanowienie nie pisania o sprawach prywatnych na łamach tego bloga. Będzie bowiem o piosence, która – co tu dużo mówić – jest idealną kroniką moich myśli z maja tego roku. Z miesiąca, od którego zacząłem żyć zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. Lepiej.
Stoję i patrzę się na bezkres morza. Owiewa mnie piach, owiewa mnie bryza. Cieszę się z tego, gdzie jestem. W słuchawkach zaczyna lecieć rzadko przesłuchiwana, ostatnia na płycie, piosenka Fatboy’a. Raz w życiu wsłuchuję się w jej treść. I mimowolnie się uśmiecham, bo słyszę własne myśli. Tylko że na genialnej melodii, świetnie zmiksowane i wzbogacone o genialne loopy. Do poznania w rozwinięciu.
Już od jakiegoś czasu planowałem się tym kawałkiem z Wami podzielić. Nuta jest naprawdę konkretna (łączy w sobie lajtowość porównywalną do breaka w Gangster Trippin z konsekwencją monologu a’la Wonderful Tonight) a przy tym unikatowa – Quentin Leo Cook stara się raczej unikać piosenek o takiej budowie. Lepiej czuje się w czysto dance’owych klimatach jak moje drugie ulubione Weapon of Choice. Ale na szczęście te parę razy w historii się złamał i postanowił skomponować coś z innej beczki. I bardzo prawidłowo.
Zapraszam do przesłuchania sobie Ol’ Pairów, do wyrobienia sobie własnej opinii. Jeśli zaciekawią Was tak przeze mnie chwalone lyricsy, znajdziecie je przez google w 0.28 sekundy. A jeśli nie – cóż. To w dalszym ciągu macie poniżej naprawdę fajny, luźny kawałek. W sam raz na poranek przed trudnym dniem.
p>
Trochę wyznał Twój blogger,