Golden Gate – ikona San Francisco i niesamowite przeżycie

Czas czytania: około 11 minut • Inspiracje
 

Kocham spektakularną, służącą ludziom architekturę w wielkiej skali. Gdybym nie żył pisaniem, poświęciłbym swoje życie albo urbanistyce, albo marzeniu o zbudowaniu mostu, który na nowo zdefiniowałby spory fragment kraju. Innymi słowy: jeszcze przed przylotem wiedziałem, że bardzo przeżyję zobaczenie Golden Gate na własne oczy.

(Anegdota na boku. Ja tak bardzo lubię mosty, że w trakcie studiów w Portugalii na kierunku biznesu i przedsiębiorczości namówiłem jednego z moich profesorów na to, by jedna z moich prac rocznych była właśnie o mostach w Porto. Bardzo się cieszyłem z takiego przydziału, bo dla dobrej oceny “musiałem” oczywiście każdy most przejść każdą możliwą ścieżką ;) Dostałem potem za tą pracę wyróżnienie.)

Soundtrack do słuchania w tle

W przechodzeniu przez Golden Gate jest coś wielkiego. Człowiek ma wrażenie, że przestaje być sobą, jednostką, kimś samolubnym i mającym zaćmione poczucie wspólnoty. Widzisz dookoła splendor budowli, którą tysiące ludzi wprowadzały w rzeczywistość na przestrzeni kilkudziesięciu lat. I czujesz, że jesteś jednym z nich.

I że dużo od Ciebie zależy.

Dlatego do wspólnego spaceru przez most Golden Gate proponuję trochę arogancki, a trochę inspirujący kawałek “Control” od przedziwnego zespołu Olympic Ayres. Zawsze mi pasuje do zwiedzania nowych miejsc.

Przygotowanie do tekstu

Rzadko kiedy sprawiam sobie jakieś konkretne pamiątki z podróży. Lubię za to sprawić sobie dobry kubek. Niestety, w San Francisco poległem zupełnie. Wydałem na książki i gadżety związane z mostem więcej kasy niż wypada się przyznawać.

Ale, co tam.

Wyszedłem z założenia, że przecież “się nie zmarnuje”, a jeśli mam na coś wydawać kasę to właśnie na piękne rzeczy, które przez długie lata będą mi potem poprawiać humor przy każdym rzuceniu oka na półkę z książkami. Lub na półkę z kubkami. Lub do szuflady z długopisami.

Poza tym, dzięki tej wspaniałej książce udało mi się teraz ubarwić dla Was ten tekst kilkoma ciekawostkami związanymi z budową ikonicznego, pomarańczowego (czerwonego?) mostu. Od początku wiedziałem, że te drobnostki będą kiedyś miały wartość edukacyjną ;)

Piechotą przez cieśninę Golden Gate

Podobnie jak w przypadku rozpoznania Hawk Hill, Golden Gate też pierwszy raz zobaczyłem w trakcie długiego spaceru od Sutro Baths po Presidio. Land’s End to wyjątkowo malownicza trasa, ale nie będę kłamał.

To była połowa stycznia. Temperatura w sam raz na skórzaną kurtkę. Zaczynało kropić. Byłem sam w promieniu przynajmniej stu metrów. W pewnym momencie ściąłem skalny zakręt i daleko, na horyzoncie, zamigotały pomarańczowe wieże Golden Gate.

A ja się po prostu roześmiałem.

Być może to kwestia tego, jak się teraz szybko podróżuje, ale do mnie naprawdę nie mogło wtedy dotrzeć, że tak, jestem w Kalifornii. Tak, w tej Kalifornii, tej samej co w piosenkach. Tak, a to co widzisz, to jest ten ikoniczny most, który widziałeś na filmach i w serialach tysiące razy.

Uczucie nie do podrobienia.

Pierwszego dnia tylko popatrzyłem na to arcydzieło z odległości.

Wróciłem do tematu trochę później, przekraczając go autobusem w drodze na wspomniane już Hawk Hill. Uczucie towarzyszące przejeżdżaniu przez cieśninę świetnie opisała legenda architektury, Le Corbusier.

Co prawda mówił o innym moście, ale tutaj też by pasowało :)

“Najpiękniejszy most na świecie. Tak czysty, tak stanowczy, tak regularny że tutaj, wreszcie, stalowa architektura sprawia wrażenie, jakby się śmiała.”

W godzinach popołudniowych, z bliska, patrząc ku Marin County pomarańczowy most wydaje się – tylko i aż – drogą komunikacyjną. Tysiące samochodów, setki rowerzystów, ławice przechodniów. Taniec milionów ton maszyn i marzeń, które jadą na drugie zmiany, lub wracają odsypiać pierwsze.

Ale, tak między nami, dopiero z odległości czuć czym most Golden Gate jest w istocie.

Jak wspomnieli w swojej książce (tej ze zdjęć na początku) MacDonald i Madel – most Golden Gate to jedna z ikon Stanów Zjednoczonych Ameryki. Symbol optymizmu. Wielkości. Zaradności człowieka jako jednostki i możliwości człowieka jako fragmentu większej układanki.

Ilustracja podręcznikowego Art Deco w służbie komunikowania misji narodu.

Sam projektant mostu (notabene, nie mający wykształcenia pozwalającego mu na podobne projekty. Na szczęście się uparł i proszę, jak ładnie wyszło :D) Joseph Strauss pięknie powiedział o kategorii swojego dzieła:

“Wielkie miasto z barierami wodnymi i bez mostów jest jak wieżowiec bez wind.

Mosty są pomnikami postępu.”

W pewnym momencie próbowano odebrać mu projekt. Najbliżej przegranej był gdy zaatakował go swoimi rysunkami Allan Rush. Strauss zdecydował się wtedy nadać mostu jeszcze bardziej artystyczny wygląd. Dzięki przemodelowaniu bramek wjazdowych na miniaturki paryskiego Łuku Triumfalnego zdobył przychylność decyzyjnych tuzów z Waszyngtonu :)

Potem i tak odszedł od tej koncepcji, bo pojawiła się potrzeba rozszerzenia wjazdów o większą liczbę bramek do uiszczania opłat. Rozszerzenie drogi wzorowano więc na Placu Świętego Piotra z Watykanu. Nawet zbieg perspektywy jest podobny ;)

Co miłe – nadal trwa bardzo mocny nacisk, by most jak najdokładniej odzwierciedlał oryginalną koncepcję. Pomimo wielu remontów i ciągłemu unowocześnianiu konstrukcji “klimat” giganta jest taki, jaki narysował w swoim zeszycie Strauss. Nawet lampy nadal dostają specjalne, żółte nakładki by wyglądać odpowiednio oldschoolowo.

O patrz. Rozgadałem się.

W międzyczasie zdążyliśmy zejść z Hawk Hill i znaleźć się na środku mostu, w trakcie mojego powrotnego dreptania do Toll Plaza skąd powinienem później złapać wiele wygodnych autobusów kursujących w okolice hotelu.

Idąc mostem Golden Gate człowiek zaczyna rozumieć trud i ogrom pracy, który musiano włożyć w projektowanie i budowę. Dam Ci prosty przykład. Jeśli wrócisz teraz kilka zdjęć do góry, to zobaczysz, że przęsło mostu do tego łukowatego pasa nośnego przytwierdza dużo “pionowych” mocowań, tzw. wieszaków.

Z bliska widać, że każde takie mocowanie to cztery potężne sznury.

Wiesz jak potężne?

Jak moja ręka:)

Most Golden Gate zbudowano w latach 1933 – 1937 choć pomysł postawienia konstrukcji narodził się pod koniec pierwszej wojny światowej. Jego kolor to tzw. International Orange – a więc pomarańczowy, a nie czerwony. Chociaż “na oko” to bliżej mu do spłowiałego bordo niż do pomarańczu.

Wieże mają po 227 metrów wysokości, co w porównaniu z mającym 231 metrów wysokości Pałacem Kultury pozwala mi uznać, że “dla przechodnia” konstrukcje te byłyby w zasadzie identyczne. Czujecie? Ten most utrzymują w powietrzu dwa wąskie, piękne, pomarańczowe, zdobione wieże wysokości PAŁACU KULTURY :D

Światło pod przęsłem (dla statków) liczy 67 metrów. Starcza nawet dla najwyższych wielorybów.

Most jest szeroki na 27 metrów, z czego droga dostaje 19 metrów a oba chodniki – po 3 metry.

Główne przęsło ma 1280 metrów a całość, razem z najazdami – 2737 metrów.

Uwaga, teraz będzie ostro: centralny punkt mostu został tak przemyślany, by wytrzymać boczne “bujanie się” nawet na 8 METRÓW. Zniesie też “podnoszenie się” na niecałe 2 metry i “obniżanie się” na nieco ponad 3 metry. Jak na ważącego 804 700 00 kilogramów kolosa to jest to całkiem gibki kolos :)

Na szczęście całość trzyma w miejscu ponad 600 000 nitów.

Choć w trakcie budowy most kosztował gigantyczne (wówczas) pieniądze – zwrócił się w całości do 1971 roku. Od dnia otwarcia, aż do dzisiaj, nie miał też ani jednego stratnego dnia. Codziennie zarabia na siebie w stu procentach samodzielnie, bez żadnych państwowych subsydiów lub innych ułatwień :)

Jest gigantyczny.

Wielkie statki wyglądają przy nim jak motorówki.

Motorówki wyglądają jak zabawki.

Ludzi nie widać.

W przeciwieństwie do wielu “punktów turystycznych” na świecie mostu Golden Gate wcale nie widać z każdego miejsca w San Francisco. Co chwilę można za to odczuć jego obecność.

Choć jego nazwa pochodzi od cieśniny (m.in. dlatego prawie wszystko w okolicach SF nazywa się “Golden Gate” – parki, ulice, place, kawiarnie, szkoły. Wszystko.) to można odnieść wrażenie, że po latach stał się on ważniejszy nawet od samego otwarcia zatoki na ocean.

Swoją drogą, kto wie, czy właśnie tak nie jest?

Z tarasu widokowego Coit Tower na Telegraph Hill widać częściowo porty przeładunkowe na Alameda Island i w Oakland (swoją drogą, Oakland Bay Bridge to też architektoniczne cudeńko!). Z punktu widzenia najbliższych zdjęć – tego wyżej i tego niżej – Oakland znajduje się za moimi plecami.

Ale biorąc pod uwagę bliskość Doliny Krzemowej i uniwersytetu w Stanford zaryzykowałbym założenie, że “cargo” człowieka jest dzisiaj dla tej okolicy o wiele ważniejsze od “cargo” prawdziwego, od kontenerów. Turyści nie poświęcają dużo czasu patrzeniu na wschód, na “dom” statków, które korzystają z wysokiego światła pod przęsłem.

Wolą wyjrzeć przez zachodnie okna i stracić dech w piersiach na rzecz majestatycznych wzgórz San Francisco rozlewających się ostatecznie we mgle, z której wystają tylko dwie odległe, pomarańczowe, budzące otuchę wieże mostu Golden Gate.

Jeśli też lubisz przeginać z romantyzowaniem swoich podróży – zapisz się na mój newsletter. Dogadamy się.

Dziękuję Ci za kolejny wspólny spacer.

Poprzednio zawędrowaliśmy na Hawk Hill, teraz skusiła nas architektoniczna ikona miasta. Co chcesz teraz? Zabrać Cię nad Pacyfik? Wjechać na szczyt Coit Tower? A może co innego? Jeśli interesuje Cię San Francisco to koniecznie daj znać w komentarzach. Jeśli tylko będę miał z jakiegoś miejsca zdjęcia to chętnie przygotuję materiał na bloga :)

Ale najpierw, jeśli pozwolisz, wracam myślami na środek Golden Gate Bridge.

Było tam ciepło i pachniało oceanem.

Ciao ,

Andrzej Tucholski

 

CO TO ZA MIEJSCE?

Cześć! Mam na imię Andrzej. Jestem psychologiem biznesu zajmującym się wysokosprawczością oraz ogarnianiem w późnym kapitalizmie. W drugim życiu piszę książki fabularne i scenariusze.

To jest moja strona domowa. Znajdziesz tu aktualności na temat mojej pracy oraz linki m.in. do podcastu “Przekonajmy się”, książki “I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”, książki “Umowy Śmieciowe”, oraz serialu audio “ej, nagrałem ci się”.

INFORMACJA

Żadnej publikowanej przeze mnie treści (blog, youtube, podcast, tiktok, instagram, newsletter, książki, ebooki itp.) nie można traktować jako profesjonalnej porady psychologicznej. Nie udzielam ich też przez mail czy komunikatory.

W przypadku jakichkolwiek problemów lub potrzeb psychoemocjonalnych, gorąco zachęcam do kontaktu z fachowcem – psychoterapeutą lub psychiatrą. To wspaniali profesjonaliści, z których usług warto korzystać.

© Andrzej Tucholski 2009-2022 Wszelkie prawa zastrzeżone | Projekt strony & wykonanie: Designum.pl | Polityka prywatności i cookies